[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.?Za obiad w Europejskim bardzo stanowczo zapłacił wuj Filip, więc znów doznałam odrobiny ulgi.Później zaś, już niemal wieczorem, wróciwszy do domu z tą grubszą parą i z babcią, wpuściłam ich do domu i zbiegłam do samochodu pod pozorem wprowadzenia go do garażu.Na schodach zadzwoniłam do Rysia.— Rysiu, gdzie jesteś?— W domu.Pani też.Widzę pani samochód.— Nie, ja jestem pod twoimi drzwiami.Wyjdź, błagam cię!— Nie ma sprawy.— Rysiu, na litość boską, zrób mi zakupy — powiedziałam nerwowo już wprost, bez pośrednictwa telefonu, wtykając mu do ręki kluczyki i portmonetkę.— Nie miałam żadnych szans wejścia do żadnego sklepu.Kup pieczywo tostowe, bułki, razowy chleb, sałatę, bo całą zeżarli, trochę przyzwoitej wędliny, żółtego sera, jakieś owoce, co tam będzie.Jakieś draństwo na deser, karpatki albo co.Jedź do byle którego marketu i wstaw mi potem to pudło do garażu!— Nie ma sprawy — powtórzył beztrosko Rysio.— Zaraz obrócę.Ale, moment! Gliny się o panią pytały.— Co? Jakie gliny?— Dzielnicowe.Niski szczebel.Pytali, czy pani tu mieszka.— I co?— Nic.Moja siostra powiedziała, że tak.Ja się nie wtrącałem, a konwersacja w ogóle była utrudniona, bo akurat bliźnięta włączyły syrenę.Machnęłam ręką, dużo mnie obchodziły gliny w istniejącej sytuacji.Mieszkanie we własnym lokalu nie jest karalne.— Dobrze, nie szkodzi.Jedź i zaraz wracaj!Rysio wrócił rzeczywiście szybko i między innymi przywiózł kaszankę.Stwierdził, że, jego zdaniem, w Australii kaszanki nie ma, więc może to będzie dla moich gości rarytas.Pomysł okazał się świetny, naszej kaszanki od wieków na oczy nie widzieli, a kaszę w ogóle bardzo lubili, więc proszę bardzo, gorąca kolacja, i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że wuj, żrąc zachłannie, zakrztusił się drobiną specjału.Walenie w plecy, szarpanie go za ręce i rozmaite ugniatania pomogły po dość długim czasie i wuj, zasmarkany i załzawiony, ale wcale nie zniechęcony, przystąpił do kontynuacji posiłku nieco ostrożniej.Tyle że atmosfera stała się jakby trochę zwarzona.Czekając na powrót ciotki Izy z wujem Filipem, mściwie postanowiłam karmić rodzinę zawartością mojego zamrażalnika.Pierogami z mięsem, pyzami, gołąbkami.No dobrze, niech będzie, dam im także kotlety schabowe z kapustą i duszone kurze nogi.Cud boski, swoją drogą, że, jakimś natchnieniem wiedziona, kupiłam to wszystko wcześniej i wepchnęłam do lodówki.Ciotka z wujem wrócili dwadzieścia po drugiej i łapczywie wykończyli kaszankę.Postanowiłam dać im zapasowe klucze i uczyniłam to od razu, z odrobiną obawy, czy ich nie zgubią, bo wydawali mi się trochę przesadnie zadowoleni z życia.Powiadomili mnie, że jutro śniadanie ich nie interesuje, ma się ich nie budzić, a wyjdą, kiedy będą chcieli.Nie zgłaszałam żadnych sprzeciwów.* * *Bieżan włączył się w dochodzenie i ruszył dwutorowo.— Ludzie, to jedno, wydarzenia, to drugie — rzekł do Roberta Górskiego.— I musimy po tym lecieć równolegle, bo inaczej namieszają nam tak, że się nie pozbieramy.Jesteś pewien, że zabrałeś wszystko?— Do ostatniego śmiecia — zapewnił z mocą Robert, który właśnie przywiózł cały papierowy chłam, wygarnięty z domu ofiary.— Cholernie dużo tego.I już się zaczynają czepiać.— Prędzej czy później nam to zabiorą, nie ma obawy.Mała strata, krótki żal.— Bo sprawca swoje zabrał i śladu po nim nie ma? — domyślił się Robert.Dlatego właśnie Bieżan lubił z nim pracować i od paru już lat stanowili utrwalony zespół.Górski umiał myśleć logicznie, niczego nie trzeba mu było pchać łopatą do głowy i wciąż był pełen zapału.Jasne, że sprawca, skoro grzebał w papierach, swoje znalazł i zabrał, a reszta makulatury stanowiła materiał silnie obciążający, ale już nie jego.Do szantażu to wszystko nadawało się świetnie, Bieżan z Górskim jednakże nie zamierzali szantażować dostojników państwowych, wielkich biznesmenów, dyrektorów, prezesów, ani nawet swoich własnych władz.Nic ich to całe bagno nie obchodziło, chcieli robić swoje rzetelnie i skutecznie, przynajmniej w takim zakresie, jaki był możliwy.Bieżan miał ciche nadzieje, że zabójca, śpieszący się i niewątpliwie zdenerwowany, bo nie z kamienia przecież, mógł coś przeoczyć.Jakiś drobiażdżek, notatkę, świstek, który pozwoli uchwycić ślad.Może denat zapisywał sobie gdzieś oddzielnie nazwiska, czy bodaj inicjały, może zrobił listę tych swoich skompromitowanych wielkich ludzi, skatalogował ich? Znaleźć coś takiego, sprawdzić, kogo ze spisu brakuje.— Cholerna robota — stwierdził smętnie.— Wszystkiego pewnie nie zdążymy, ale pójdziemy na skróty.Nazwiska, adresy, trochę danych, spojrzeć mniej więcej, o co chodzi, i jazda dalej.O dokładnym czytaniu mowy nie ma.— Jego komputer mam na dyskietce — pochwalił się Robert, zaglądając pobieżnie do zwalonych na olbrzymi stos dokumentów.— Rany boskie, skąd on to wszystko miał? I na cholerę mu było? Do szantażu?— Nie.On nikogo nie szantażował.Ale jak ci się zdaje, dlaczego od dwudziestu lat tak mu się wiodło? Czego się tknął, szło mu z górki, najmniejszego przestępstwa, najmniejszego uchybienia, wszystko zgodnie z przepisami, aż obrzydliwość bierze.Za to wszelkie luki prawne wykorzystane do ostatniego przecinka i do ostatniej minuty.To myślisz, że co? Jasnowidz?— Szli mu na rękę? — zgadł Robert.— I cała administracja z tej ręki mu jadła.Niewiele o nim wiem, ale coś się przecież słyszy.— Ciekawe, dlaczego miał to w papierach, zamiast wszystko wprowadzić do komputera.— Z komputera ukraść łatwiej.A nawet całość wykasować.Sam widzisz, głowę daję, że na tej dyskietce znajdziesz same niewinne interesy i nic więcej.— Niemożliwe — powiedział nagle ze zgrozą Robert, zaglądający do kolejnej teczki.— Popatrz! I taki człowiek został ministrem finansów.?!— A co ty, dziecko jesteś czy co? — zirytował się Bieżan.— Odczep się teraz od polityki, ja jeszcze nie skończyłem! Ludzie, mówię, na tych władcach od siedmiu boleści świat się nie kończy.Byłą żonę w Zawierciu ktoś złapał?— Baba sobie na wczasy wyjechała i nikt nie wie, dokąd — odparł gniewnie Robert, porzucając papiery.— Dotarli do niej, zgadza, się, tam mamusia przychodzi mieszkania pilnować i kwiatki podlewać, Fruwczyk, z dzielnicy, znam go przypadkiem osobiście, zgadało się, wszystko mi przekazał przez telefon i faksem przysłał.Dziś rano.Owszem, była żona, mamusia na byłym zięciu psy wiesza, córka do dziś dnia po byłym mężu nerwicę leczy, chociaż rozwiedli się szesnaście lat temu.— Kiedy wyjechała?— Piętnastego.Trzynastego i czternastego była w Zawierciu, ma zakład fryzjerski, tłumy ludzi ją widziały, w tym Fruwczyk, na własne oczy.— Ma samochód?— Ma.Peugeota.Trzynastego stał na przeglądzie, czternastego wieczorem go odebrała.Piętnastego w południe wsiadła i udała się w siną dal, z aktualnym narzeczonym.— Co to za jakiś?— Podobno poeta.Niedoceniony.Młodszy od niej o dychę.— Całkiem niezły sposób leczenia nerwicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •