[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zarezerwował pokójdwuosobowy, chociaż mieliśmy wolne jedynki.- Odchrząknęła, bardziej36 zdenerwowana niż myślała.- Wiem o tym od Nicholasa - naszego drugiegorecepcjonisty - bo to on przyjął rezerwację przez telefon.- Sądzi pani, że pan Jacob zamierzał się z kimś spotkać? Na przykład z ko-bietą? W domu w Norwich zostawił żonę i rodzinę.Nie wpisał się jednak jakopan Smith, prawda? - Przyjazny uśmiech policjanta miał ją rozluznić.- Pan Jacob nie wyglądał na cudzołożnika, jeśli to ma pan na myśli - odpar-ła.- Na ogól łatwo ich rozpoznać.- Naprawdę? - May uniósł ze zdziwieniem brwi.- Niby jak?- Zwykle to drobiazgi.Ubrani są zbyt szykownie.Wie pan, wystrojeni narandkę.- Zamyśliła się na chwilę, wspominając gości.- Często czują się nie-pewnie w takim ekskluzywnym hotelu.Dają za wysokie napiwki.Pan Jacobbył inny.Można by rzec: dżentelmen starej daty.- Dlaczego pani tak uważa?Sam poprawiła się na krześle, usiłując przypomnieć sobie mężczyznę, któryszedł w jej kierunku przez hotelowy hol w ostatni piątek.- Miał klubowy krawat z małym węzłem.Bardzo starannie zawiązany.Wy-krochmaloną koszulę.Był gładko ogolony.- Wzruszyła ramionami, mającnadzieję, że to nie zabrzmiało głupio.- Przyjechał póznym popołudniem, a niemiał śladu zarostu.Krótkie włosy, błyszczące od brylantyny.Drogie buty, wy-pucowane na glanc.Pomyślałam sobie, że to były wojskowy.Miał taki wygląd.- Jest pani niezwykle spostrzegawcza, panno Gates.- May uśmiechnął siępo raz wtóry i popatrzył do swoich notatek.Sam dużo by dała, by dowiedziećsię, co tam jest napisane.- Przejdzmy do poniedziałku.Wspominała pani, że pan Jacob siedział wholu jakieś pół godziny.Czy ktoś podchodził do niego w tym czasie?- Nikt.Lało jak z cebra i w ogóle mieliśmy niewielki ruch.- Czy zanim zasnął z gazetą na twarzy, stało się coś niezwykłego?- Chyba nie.- Wydaje się pani inteligentną młodą kobietą, więc mogę wyznać pani cośw sekrecie.- May skinął palcem, by się do niego przybliżyła.- Mamy podstawy, by sądzić, że państwa gość nie umarł z przyczyn natu-ralnych.37 Sam była zaskoczona.W ogóle nie brała pod uwagę morderstwa.Wydawałojej się odległe i nierealne.- Myślałam, że ma atak serca - wyjąkała.- Nie wiedziałam, co robić.- Proszę spróbować przypomnieć sobie wydarzenia tamtego wieczoru wświetle tego, co pani przed chwilą usłyszała.Może przypomni pani sobie cośjeszcze.Pan Jacob zszedł do holu, usiadł w fotelu i zmarł pół godziny pózniej.Musiało się coś zdarzyć.Proszę się nad tym zastanowić.Sam myślała dłuższą chwilę, zadowolona, że policjant wyłączył magneto-fon.- Coś dziwnego stało się ze światłem.- wybąkała w końcu.- W pewnejchwili zamigotało.To chyba z powodu burzy.W każdym razie nie miało tozwiązku z panem Jacobem.- Coś jeszcze?- Chwileczkę, wydaje mi się, że poszedł do łazienki.Nie było go przez kil-ka minut.- Nie wspomniała o tym, składając poprzedniego dnia zeznanie.- Nieprzypuszczałam, że to może być ważne.- To dla mnie w pełni zrozumiałe - zapewnił ją May.- To zbyt banalne wy-darzenie, żeby o nim wspominać w zeznaniu.- Włączył ponownie magnetofon.- Czy po wyjściu z toalety pan Jacob nie zachowywał się dziwnie? Proszę sobieprzypomnieć, jak siada w fotelu.- Na twarzy miał grymas niezadowolenia - stwierdziła Sam ku swemu za-skoczeniu.Usiłowała przywołać na pamięć tę scenę w holu.- Wiercił się.Pamiętam, że spoglądałam na niego kilka razy znad książkimeldunkowej, a on cały czas drapał się w kark.- Bardzo dziękuję, że zechciała pani poświęcić mi trochę czasu, panno Ga-tes - powiedział May, zamykając notatnik i raz jeszcze się uśmiechając, poczym podniósł się z krzesła.Szybkość, z jaką wyszedł, zaniepokoiła ją.Tak groteskowe odejście z tegoświata rozbudziło jej ciekawość.Chciała wiedzieć więcej o tej śmierci i o dal-szych poczynaniach policjantów.Dla nich był to jeszcze jeden niewyjaśnionyzgon.Dla niej - przepustka do świata, którego nie rozumiała. 5 ROTANGCzwartek rozpoczął się od nienaturalnego powiewu ciepła, pary wznoszącejsię znad wilgotnych ulic wschodniego Londynu i przybierającej formę poran-nej mgły.Arthur Bryant zapłacił taksówkarzowi, po czym wyjął z kieszeninotes, by w nim odszukać hackneyowski adres Peregrine'a Summerfielda.Wła-śnie myślał o tym, że dobrze by było ułożyć listę znajomych w porządku alfa-betycznym, kiedy usłyszał znajomy tubalny głos.- Na górze, Bryant!Zadarł głowę i ujrzał potężną postać Summerfielda balansującego na szczy-cie wysuwanej drabiny opartej o ścianę walącego się szeregowca.Jego przyja-ciel nadzorował prace nad ogromnym malowidłem ściennym.Jak na razieukończona została zaledwie jedna trzecia, ale można już było domyślić sięwyglądu całości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •