[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteśmy od przedwczoraj - burknął opryskliwie.- Pan jest nowy, prawda?- Dobra, dobra, zaniepokoiły mnie te aparaty.Wie pan, kręcą się tutaj różni tacy.- mundurowy nie precyzował, kogo ma na myśli.- Będziemy tu jeszcze pięć dni - powiedział Sap z wy­rzutem.- Dobrze byłoby, gdyby pan nas zapamiętał.Kole­ga nie robił nam takich trudności.Schodziliśmy w dół całą grupą, a strażnik niezupełnie przekonany stał na krawędzi wyrwy, nienaturalnie wysoki na tle nieba, patrząc za nami w zadumie.- Mądrala - parsknęła z pogardą ruda dziewczyna.Już ją rozszyfrowałem.Uważała, że każdy fakt, każde wydarzenie, każda rzecz, której ona nie skomentuje, istnie­je jakby połowicznie i nie do końca.Pod nogami mieliśmy drobny kamienny żwir.Lekka stro­mizna zdawała się nas poganiać, przyspieszone kroki kilku­nastu osób składały się na równomierny chrzęst kamyków będący jedną wielką seria drobnych uderzeń.Wlokłem się na samym końcu, tuż przede mną maszero­wały niezdarnie cztery dziewczyny.Próbowałem sobie przy­pomnieć ich ponętny wygląd sprzed parunastu godzin i okazało się, że kiedy włożyć w to trochę wysiłku, zadanie nie jest niewykonalne.Baloniaste drelichy zakrywały wiele, ale wiele też można było sobie pod nimi wyobrazić.Naj­lepsza była ta ruda i pyskata, to chyba ona miała wczoraj na sobie obcisłą skórę z łatkami.Takie dziewczyny są nie­możliwie nieprzystępne; potrafią być dobre i łagodne dla tego jedynego, którego sobie upatrzą.I tym ostrzejsze są wtedy dla wszystkich pozostałych.Czułem, że nie ma szans, żebym został takim wybranym facetem.Może u tej drugiej, ciemnowłosej, miałbym jakieś szanse.Ale tą na dobrą sprawę mógłby mieć każdy.To chyba byłaby jednak porażka.Obudowa kamery już kilkakrotnie uderzyła mnie w pierś przypominając o sobie.Na matówce, przy ustawieniu transfokatora na najdłuższą ogniskową, cała grupa zielonych drelichów wydawała się stłoczona; wprost jedni drugim wchodzili na plecy, podskakiwali w jednym miejscu, prze­kładając z ręki do ręki kłopotliwe pakunki.Nagle, tuż tuż przed samym nosem wyrosła mi w celowniku nieostra twarz Liga.- Szybciej, szybciej - zawołał.- Filmować będziemy na dole.- Nie filmuję, przecież nie dałeś mi taśmy.Patrzę.- Masz banalne pomysły - powiedział dobrotliwie.­Zresztą nie dziwie ci się.Przy twoich poglądach.Trzymaj się grupy.Pobiegłem parę kroków, wyprzedzając na chwilę wszystkie dziewczyny, ale nie zrezygnowałem z patrzenia na Od­krywkę przez przybliżający jak lornetka obiektyw kamery.Na samym dole przy jednej z trzech koparek, do których zdawaliśmy się zmierzać, stali jacyś ludzie.Mieli na głowach kaski, ale nie należeli chyba do naszej grupy, nie byli raczej Artystami, bo nie dostrzegłem w rękach żadnego z nich niczego, co przypominałoby kamerę.Koparki pracowały.Dopiero teraz dostrzegłem obsługujący całą Odkryw­ką wielopoziomowy skomplikowany system pasów transmi­syjnych, które odprowadzały porywane czerpakami grudy ziemi gdzieś w głąb Odkrywki, ku dymiącym w oddali na jej prawym krańcu kominom.Dwudziestocentymetrowej co najmniej długości zębiska uderzały ze zgrzytem i hukiem w brązowe i połyskliwe pod­łoże.Każde z tych uderzeń wstrząsało konstrukcją koparki, jej wydłużonym ramieniem, wzdłuż którego, górą, sunęły puste czerpaki z wyszczerzonymi bojowo zębami, by wracać dołem ociężałe i pełne urobku.Te wstrząsy przenosiły się także na korpus koparki, plątaninę osłon, drabinek, żebrowań i trapów prowadzących gdzieś w górę do samotnej jak kawalerka w wieżowcu budki operatora.Koparka stała na podwoziu opatrzonym gąsienicami o średnicy kół nośnych większej od wysokości człowieka.Ramię było ruchome, koparka także, podgryzała przecież grunt na którym stała, i musiała co pewien czas zmieniać miejsce pracy.Z obszernej rynny z boku koparki, pomyśla­łem o niej jak o zadku, wylatywała nieprzerwanym strumieniem brunatna struga, którą, nim doleciała do ziemi, przechwytywały pasy transmisyjne.Te pasy także nie były zainstalowane na stałe; musiano je przecież przestawiać za koparką.Paru fizycznych o twarzach ogorzałych od pracy na świe­żym powietrzu i charakterystycznych rysach, z bliska nie wziąłbym ich nigdy za Współczesnych Artystów, rozmawiało z Liqiem, ćmiąc papierosy.Fizyczni śmiali się.Pokazywali palcami na dziewczyny i na nasze aparaty.Liq kręcił głową, że nic z tego.Oni nie przestawali się śmiać, jeden z nich, szczerbaty i przez to jeszcze bardziej pocieszny niż pozostali, objął ni stąd, ni zowąd ciemnowłosą dziew­czynę, zdarł jej kask z głowy i przytulając swoją brudna, zakurzoną twarz do jej policzka, poprosił o zdjęcie.Szeroko uśmiechnięty Gray podniósł szybko aparat do oka, ale zaraz opuścił kamerę.Widać, on także nie dostał jeszcze taśmy.Nikt z grupy nie pstryknął tego zdjęcia.Dziewczyna nawet się nie wyrywała.Fizyczny puścił ją w końcu, nie przestając się uśmiechać, ale było w jego twarzy coś ogro­mnie smutnego.- Innym razem, wie pan - powiedział Liq.- Mamy teraz dużo rzeczy do zrobienia.Ciemnowłosa czyściła twarz chusteczką i poprawiała kask na głowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •