[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasem jednak po­święcał godzinę, by towarzyszyć jakiejś szczególnie chętnej czy atrakcyjnej młodej kobiecie do jej kwatery.Miał nadzieję, że nie były rozczarowane, a szaro-czarny mun­dur nie sugerował, że powinny oczekiwać od niego czegoś wię­cej niż od zwykłego mężczyzny.Niemal cały dzień poświęcił na odszukanie w Fortecy Tandellina.Koszary mieściły się dość daleko od regionów, które Valder odwiedzał.Jednak gdy tylko zadomowił się na dobre, postanowił odnaleźć dawnego towarzysza.Tandellin zamieszkał w Fortecy na stałe, wcielony do jej gar­nizonu.Przez sześć godzin dziennie trzymał wartę na szańcach, a przez kolejne sześć był gotów do służby jako posłaniec.We­zwania zdarzały się często, chłopak znalazł jednak czas, żeby na­stępnego dnia wieczorem pogadać i napić się z Valderem w rzad­ko używanym magazynie.Po wymianie kilku uprzejmych zdań Valder spytał:- Jak leci? Wciąż wysługujesz się tej magiczce?- Sharassin? Nie.Odpowiedź była niezwykle krótka.- Co się stało? - spytał Valder.Tandellin uśmiechnął się krzywo.- Jeśli już musisz wiedzieć, odkryła, gdzie spędzałem czas, kiedy nie byłem na służbie, a ona była.Nie przyjęła tego do­brze.Nie ma czego żałować, zresztą kilka dni temu i tak ją prze­nieśli.Valder też się uśmiechnął.- Więc gdzie spędzałeś ten czas? Czy może nie zawsze w tym samym miejscu?- Och, w tym samym miejscu.Ma na imię Sarai Zielonooka.Valder czekał, ale Tandellin nie miał ochoty kontynuować.- O co chodzi? - zdziwił się.- Żadnych opisów, żadnych su­gestii, że koniecznie muszę ją zobaczyć? A może jest w niej coś niezwykłego?Tandellin uśmiechnął się, rozmarzony.- Może jest.- No cóż, jeśli to prawda, to gratuluję.Valder był szczerze zadowolony.Święcie wierzył w miłość i małżeństwo, przynajmniej zawsze to powtarzał, choć sam jak dotąd nie przejawiał żadnych inklinacji w tym kierunku.Z za­dowoleniem stwierdził, że Tandellin, po szaleńczym okresie młodości, zdradza objawy ustatkowania.Valder był przekona­ny, że świat potrzebował ustatkowanych ludzi - czegoś, co da stabilizację i stłumi chaos tej wiecznej wojny.Ta myśl przypomniała mu o jego własnym udziale w tej woj­nie, o próbach siania chaosu wśród nieprzyjaciela.Zabijał prze­cież ludzi, którzy utrzymywali porządek.Zastanawiał się, czy północerze próbowali wykonywać w Ethsharze podobne misje.Jeśli tak, to chyba nie odnosili wielkich sukcesów, gdyż przybli­żone miejsca pobytu dowódców: Azrada, Terreka, Gora i Anarana były powszechnie znane.Mimo to żaden skrytobójca ich nie zabił.Gdybym miał wybór, uznał Valder, wolałbym raczej utrzymy­wać porządek w Ethsharze niż szerzyć chaos w Imperium.Odkąd jednak został właścicielem Wirikidora nie miał takiego wyboru.Sam Wirikidor jest czynnikiem budzącym chaos, a zwierzchnicy Valdera nie pozwolą, aby pozostał w pochwie dostatecznie długo, by mógł o nim zapomnieć, jak to sobie wymarzył.Pewnie już wkrótce znajdą godny cel i znowu zostanie wysłany, by użyć Wirikidora.Takie myśli odbierały mu sporą część przyjemności życia w Fortecy.Trzy dni po przybyciu odszukał go sekretarz kapitana Dumery'ego i zaprowadził na odprawę.Pierwsza misja powiodła się.Zdołał szybko zabić wrogiego generała, którego mu wskazano, i to bez zabijania innych osób.Lista ofiar miecza wzrosła do osiemnastu.Następna misja, trzy dni później, zakończyła się klęską.Valder wykonał swoją część zadania, lecz była to misja łączona - brał w niej udział także mag, zajmujący się transportem, i zaro­zumiały młody złodziej.Ten złodziej zawalił swoją cześć.Valder i mag uszli z życiem, choć magowi została długa blizna, a li­sta ofiar Wirikidora wzrosła do dwudziestu pięciu.Nie było na niej ostatniego celu.Dwudziestu pięciu załatwionych, siedemdziesięciu pięciu po­zostało.Albo siedemdziesięciu trzech czy siedemdziesięciu siedmiu.Valder zaczął się niemal niecierpliwić, czekając na ko­lejne zadanie.Jeżeli będzie używał Wirikidora w takim tempie, w ciągu paru miesięcy musi zrezygnować z zabijania.Dumery nie może mu nakazać wyjęcia miecza, gdy szansa na to, że zwróci się przeciwko właścicielowi, stanie się zbyt poważna.Potem Valder pozostanie żołnierzem, ale już nie skrytobójcą.Pozostawi Wirikidora bezpiecznie w pochwie i będzie walczył zwyczajną bronią.Przez cały dzień odpoczywał po ostatniej misji, zanim we­zwano go już nie do małego gabinetu kapitana Dumery'ego, ale na spotkanie z samym generałem Gorem.Poszedł trochę wy­straszony.Gor ze Skał, czarnowłosy i czarnobrody, był średniego wzro­stu i krępej budowy, o szerokich ramionach i biodrach.Ubra­ny w zwykłą brązową tunikę i zielony kilt ethsharyjskiej armii, stał w rozkroku, jakby utrzymywał równowagę.Insygnia rangi zwisały z łańcucha na jego szyi.- Valder, tak? - zapytał.- Tak jest, sir - odparł Valder.- Od tej chwili będziesz otrzymywał rozkazy ode mnie i ni­kogo więcej: nie od kapitana Dumery'ego, Keldera, Azrada, Anarana czy Terreka.Zrozumiano? Jeśli będziesz potrzebny, poślę po ciebie.Ale dokąd masz iść i co zrobić, kiedy opuścisz Fortecę, dowiesz się ode mnie i od nikogo innego.Nie chcę cię marnować na takie bałaganiarskie sprawy, jak ta ostatnia, którą wymyślił Dumery.Poradziłeś sobie dobrze, sprowadziłeś z po­wrotem Cardela, a bogowie wiedzą, że potrzebny jest nam każ­dy mag.Ale przede wszystkim w ogóle nie powinniście tam tra­fić.Zmarnowałeś siedem ciosów ze stu!- Tak jest, sir - odparł Valder ze spokojną rezygnacją.- Dobrze.Posiłki i żołd dostajesz na czas?- Tak jest, sir.- W porządku.Wreszcie dochodzimy do czegoś w tej wojnie i potrzebna jest nam każda pomoc, nawet mieczem, na który rzu­cił klątwę jakiś obłąkany, do dziś nieodnaleziony pustelnik.Mo­że ci się nie podobać to, co robisz, i wcale bym się nie zdziwił.To niezbyt chwalebne: zakradać się nocą i zabijać ludzi niepoko­nanym magicznym mieczem.W pewnym sensie to bardziej rzeź niż wojaczka.Ale pamiętaj, że robisz coś użytecznego, co może okazać się kluczowe dla wyniku tej wojny.- Tak jest, sir.Podziwiał Gora, że odgadł jego wątpliwości i próbował je rozwiać.Nie zgadzał się z nim - jego obiekcje były raczej emo­cjonalnej niż racjonalnej natury, nie miały nic wspólnego z chwałą czy jej brakiem.A jednak generał przynajmniej próbo­wał pomóc pogodzić się z rolą i poświęcił mu więcej uwagi, niż Valder się spodziewał.- A więc powodzenia.Poślę kogoś, kiedy będziesz mi po­trzebny.Valder skinął głową, skłonił się i odszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •