[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Musimy na niego zaczekać! - wysapała nie­spokojnie Janeczka.- Wcale nie wiem,czy dobrze idziemy.Nic nie widzę.Gdzie jesteś?- Tutaj - odezwał się Pawełek nieco wyżej, przed nią.- Mokro okropnie.Chaberzaraz wróci.Chaber rzeczywiście pojawił się po chwili przed nimi.Bardziej wyczuli go, niż zobaczyli.Znalazłszy swych państwa, szybko zawrócił i poprowadził da­lej.Państwo leźli za nim jak muchy w smole.Znie­cierpliwiony, zawrócił ponownie, zaskomlał cichut­ko i znów pomknął ku górze.Sapiąc wśród skomplikowanych wysiłków, Ja­neczka i Pawełek pokonali wreszcie zbocze i znaleźli się na terenie prawie płaskim.Pies kręcił się przed nimi.Rozsuwając gałęzie i macając noga­mi grunt, posuwali się dalej, jeszcze kilkanaście metrów.Pawełek wpadł w jakiś dół, uderzył się w ko­lano.- Kurczę felek! - syknął.- Tu są jakieś wy­kopy! Ty, zaświecę latarką!- Zaświeć - przyzwoliła Janeczka.- Ale na krótko.Pawełek pstryknął reflektorkiem.Krąg światła wyłowił z mroku mokre zarośla,dół i przekrzywio­ną w nim prostokątną, betonową płytę.- Cmentarz.- wyszeptała Janeczka i krót­ki, zimny dreszcz przeleciał jej po plecach.- Cmentarz - przyświadczył trochę niespo­kojnie Pawełek.- Wleźliśmy od drugiej strony, wcale nie wiedziałem, że to tu.Gdzie Chaber?- Chaber! - zawołała Janeczka półgłosem.- Piesku.Chaber natychmiast pojawił się w kręgu światła.Całym zachowaniem wskazywał,że należy iść dalej, popędzał, niecierpliwił się, odbiegał, zatrzymywał się i oglądał.Jego widok napawał otuchą, najwyraźniej w świecie fakt pobytu nocą na ponu­rym cmentarzu nie robił na nim najmniejszego wra­żenia.Dążył do tego, co wydawało mu się ważne, tak samo jak w słoneczny dzień na ukwieconej łące.Pawełek nie gasił już latarki, ruszyli za psem nie­co szybciej, usiłując omijać wzrokiem wyłaniające się z mroku zrujnowane nagrobki.Mimo pociechy w postaci Chabra trzeba było zmobilizować całą siłę ducha, żeby nie zrezygnować z poznawczej wypra­wy i zwyczajnienie uciec.Pies doprowadził wreszcie do celu.Siąpiący de­szczyk nie zdołał usunąć śladów woni, która go wiodła.Najpierw w zwykły sobie sposób wystawił zwierzynę, potem obejrzał się, upewnił, że państwo są tuż za nim, podbiegł kilka kroków i usiadł.Pawe­łek zatoczył krąg światłem reflektora.- No tak - powiedział po chwili milczenia to­nem satysfakcji.- To już coś wiemy.Pies siedział obok grobu, najwidoczniej świeżo rozkopanego.Odsunięta płyta leżałana mokrej tra­wie, przygniatając gałązki dzikiego bzu.Ziemia roz­sypana była dookoła, na dnie głębokiego dołu po­niewierały się kawałki szkieletu.- Wiemy, po co mu była łopata - przyświad­czyła Janeczka, całkowicie odzyskując panowanie nad sobą.Kwestia rozwikłania zagadki była dla niej znacznie ważniejsza niż wszelkie trumny, groby i szkielety na wszystkich cmentarzach świata nawet o północy.- Ale nie wiemy, dlaczego on to rozko­puje.Przecież mu chyba nie chodzi o zastawianie pułapek, nie?Pawełek uważnie obejrzał dół.- Jako pułapka byłoby niezłe.Gdyby ktoś le­ciał biegiem, mur-beton załatwiony, ręcei nogi pew­ne.Ale ja bym nie liczył tutaj na latanie biegiem i to jeszcze po ciemku.- Pewnie, że nie.Ja myślę, że on czegoś szuka.- Nawet wiem, czego.- No.?Pawełek ze zmarszczonymi brwiami rozmyślał jeszcze przez chwilę.- To jest hiena cmentarna - rzekł zdecydowanie.- Czytałem, że tacy różni rozkopywali groby, żeby kraść obrączki, pierścionki, złote krzyżyki i inne takie.Rozkopuje i szuka.Janeczka jakiś czas kręciła głową, spoglądając to na grób, to na brata i zastanawiając się intensywnie.Wyjaśnienie Pawełka nie przypadło jej do gustu.- Nie - rzekła wreszcie.- To nie tak.- A jak?- No bo zobacz.Akurat tutaj? Pierścionki, obrączki i złote krzyże.Powinien szukaćw takich bogatych grobowcach.No, książęcych.A tutaj były groby ubogich ludzi.- Skąd wiesz?- Z geografii.Tu nic nie ma.Tu była wieś ry­backa.Połowy ryb i gospodarka leśna,tak było.I bursztyn.Ludność miejscowa zajmowała się zbie­raniem bursztynu, ale od tego bogacił się Gdańsk, miasto handlowe, położone na zachód.Urwała, z pewnym wysiłkiem opanowując od­ruchową chęć wygłoszenia całej, kompletnej odpowiedzi na pytanie o bogactwa tego regionu kraju.Nie chodziło teraz o piątkęz geografii, tylko o roz­wikłanie intrygującej tajemnicy.Pawełek rozważał jej słowa.- Możliwe, jeżeli rybacy i ubodzy.Może być, że nie pchali sobie do grobów tych złotych pierście­ni.W takim razie, czego on szuka?- Nie wiem.Na Pawełka spłynęło nagle natchnienie.- Wiem! Coś z wojny!- Co z wojny?- Ci Niemcy tu siedzieli, mówiłem ci przecież! Nie mieli się gdzie podziać, tu woda i tam woda i dookoła wojska radzieckie! Musieli mieć sztab i w tym sztabie rozmaite dokumenty.Takie dokumenty z wojny to potwornie ważna rzecz.Nie mogą wpaść w ręce wroga.Pewnieje gdzieś ukryli, żeby potem odzyskać i ten jakiś teraz szuka tych dokumentów.Myśli, że możew grobie.- Dlaczego myśli, że akurat w grobie?- Nie wiem, dlaczego myśli, coś musi myśleć, co? Gdzie ma szukać? W okopach?- A gdzie siedział sztab? Przecież chyba też w okopie?- No pewnie, że nie na drzewie! W okopie, tylko czy wiadomo, w którym? Tych okopów tu za­trzęsienie, wszystkich przekopać nie da rady! A ten, co chował, też musiał chybacoś myśleć.Zobaczył cmentarz.Ja bym schował w grobie na cmentarzu.- W każdym razie tych grobów jest mniej niż okopów - zauważyła rozsądnie Janeczka.- Mo­żliwe, że najpierw chce przeszukać wszystkie groby, a potem się weźmie za okopy.Czekaj.Chaber coś mówi.Zastanowimy się w domu, to jest poważna sprawa.Teraz Chaber.Chaber był zdania, że miejsce, do którego do­prowadził, zostało już dokładnie zbadanei obejrza­ne.Teraz należało prowadzić dalej.Podniósł się, obiegł dookoła rozkopany gróbi z nosem przy zie­mi ruszył po tropie.Odbiegł kawałek, obejrzał się, wrócił, pokręcił się nerwowo i znów odbiegł.Znów się obejrzał i przysiadając na tylnych łapach, nie­cierpliwie czekał, żeby państwo wreszcie ruszyli się i poszli za nim.- Nie ma rady - westchnął z rezygnacją Pawełek.- Ciemno, mokro, późno potwornie,ale przez ten deszcz on jutro już nic nie wywęszy.Mu­simy lecieć dalej.Kiedy za prowadzącym psem dotarli do znajo­mego campingu, czuli się jak po przeprawie przez dziewiczą dżunglę w czasie pory deszczowej.Cha­ber nie miał cienia litości.Prowadził go znakomity węch, nie musiał nawet bez przerwy iść po śladach.Przesadzał doły, skracał sobie drogę, bezbłędnie tra­fiając zawsze na właściwy trop.Wychowany był na psa myśliwskiegoi odznaczał się wyjątkowymi zdolnościami, które w obcowaniu z Janeczka i Pawełkiem nie tylko nie uległy przytępieniu, ale wręcz miały szansę wielkiego rozwoju.Wymagania, jakiej stawiali mu jego państwo, zmuszały psa do ustawicznego doskonalenia wrodzonych talentów.Ujrzawszy przed sobą znajomy teren campingu, zziajany, zgrzany, mokry i podrapany Pawełek zga­sił latarkę.Z okien kilku domków przebłyskiwało światło, nad pawilonikiem handlowym paliła się la­tarnia.Coś było widać.Po leśnych ciemnościach na­wet mizerne światełka robiły wrażenie wspaniałej jasności.Chaber bez chwili namysłu poszedł pod drzwi jednego z domków, powęszył pod nimi, cofnął się i wystawił zwierzynę.Następnie obejrzał się na swych państwa i usiadł,pełen spokojnej dumy.- Z tego wynika, że ich było dwóch - stwier­dził Pawełek nieco zdyszanym głosem, zatrzymując się na skraju cienia.- Jeden poleciał z łopatą do samochodu, a drugi przylazł tutaji siedzi w domku.Chyba, że ja nie rozumiem, co ten pies mówi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •