[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mógł on być mi bardzo pożyteczny na skład różnych narzędzi,dlatego nie ustawałem w pracy, wybierając ziemię aż do czystego kamienia.Na koniec raz zasilniejszym uderzeniem dzidy posypała się ziemia, błysnęło światło i ujrzałem, żem przekopałgrotę na wylot.65  To wcale niemądrze.Robinsonie, rzekłem z nieukontentowaniem, miałeś grotę bez-pieczną, teraz, bez najmniejszej potrzeby zrobiłeś drugie wyjście, ułatwiając przystęp nie-przyjacielowi. Ba, to rzecz najmniejsza, wszak nieprzyjaciół na wyspie nie ma.Ach, ta łuna sypiać mi nie dawała.Aż dotąd byłem tak spokojny, tak szczęśliwy, a teraz zanajmniejszym szelestem zrywałem się przestraszony.%7łyć w ciągłej trwodze, to rzecz bardzonieprzyjemna.Wprawdzie miałem ufność w opiece Boskiej, ale jak to mówią, strzeżonegoPan Bóg strzeże, więc też otwór, jak mogłem założyłem na powrót kamieniami.Ponieważ opuncje nie mogły rozrosnąć się tak prędko, a przywiązane do drzew kozy jakośmi smutniały, utraciwszy nagle wolność, zamierzałem więc zrobić dla nich ogrodzenie tym-czasowe z bambusowych tyczek.Nowa wycieczka po nie do letniego mieszkania pocieszyłamoje serce, gdyż jęczmień zazielenił się ładnie, a melony przyjęły.Z powrotem nazbierałemdo kosza dużo kukurydzy, zamierzając często chodzić po nią, aby dostateczny zapas uzbieraćna zimę.Szło o to tylko, w czym ją przechować w czasie pory deszczowej.W jaskini było dość wil-gotno i ziarno mogło ulec zepsuciu.Wyrobiłem więc kilka wielkich naczyń glinianych wkształcie wiader, wysuszyłem je na słońcu.Po wypaleniu okazało się, że lubo są niezgrabne,ale mocne.Dorobiłem do nich pokrywy.Zbieraną kukurydzę, wykruszoną z kolb, a wysuszoną dobrze na słońcu, zachowywałem wnaczyniach w korytarzu groty.Podczas tych zatrudnień wychodziłem często na polowanie,tak dla żywności, jako też dla przysposobienia na zimę zapasu mięsa, skór i tłuszczu.Aowynie bywały osobliwe, najczęściej strzelałem ptaki, mniej zajęcy, a najmniej kóz, bo chcąc nanie polować, trzeba było zawsze cały dzień poświęcić, a mimo to nieraz wracało się z próż-nymi rękami.Zabiwszy kozę, oddzielałem najtroskliwiej najmniejszy kawałek łoju, a wyto-piwszy go, zlewałem do naczynia glinianego.Z zajęcy daleko mniej bywało.Ani jednego, anidrugiego tłuszczu nie mogłem używać na okrasę, bo miały woń nieprzyjemną, a nawet odra-żającą.Jednego dnia przyszło mi na myśl spróbować, czy nie potrafię zrobić masła.Kozy dawałytak dużo mleka, że nieraz się psuło.O maślnicy z drzewa marzyć nie można było, ale za tozrobiłem ją z gliny.Bijak należało z drzewa wyciąć, lecz nie miałem na to deseczki.Wyrobi-łem ją z kory twardego drzewa, powycinawszy nożem otwory i umocowawszy w środku kijekbambusowy.Następnie przez parę dni zbierałem śmietankę, a gdy jej miałem sporo, przystą-piłem do roboty, która nadspodziewanie się udała.Otrzymałem dość dużą bryłkę masła.Smakmiało nieprzyjemny, zalatujący wonią kozią, ale po przetopieniu znacznie się polepszyło, nieróżniąc wiele od krowiego.Od tego czasu często robiłem masło, płucząc je starannie i soląc, a potem przetapiając dokuchennego użytku.Z pozostałego mleka kwaśnego po zagotowaniu tworzył się twaróg.Niebyło go w czym wycisnąć na ser i marnował się w części.Trzeba mi było koniecznie płótna, ale skąd je wziąć? Na koniec zrobiłem rodzaj tkaniny zwłókien pizangu.Niewielki ten płat kosztował mnie kilka dni mozolnej pracy, bo nie mającwyobrażenia o warsztacie tkackim, przekładałem pojedyncze sznurki osnowy poprzecznymszpagatem.Plątało się to często, ale przecież w końcu był worek jaki taki do wyciskania sera.Od czasu do czasu zebrawszy trochę mleka, robiłem ser, ale mimo wielkiej chęci, spróbo-wałem tylko raz mały kawałek, a resztę suszyłem i chowałem na zapas zimowy.Oprócz tego niemało czasu zajmowało mi przygotowanie drzewa opałowego, którego brakw zeszłym roku tak mi dotkliwie odczuć się dawał.Huragany jesienne nałamały w lesie mnó-stwo drzew.Gdybym miał siekierkę, zbiór byłby łatwy, ale w braku wszelkich narzędzi mu-siałem je wyłamywać, dopomagając sobie w tej pracy biednym, wysłużonym nożem.Uzbie-rało się jednak sporo suszu.Znosiłem go w powrozie na plecach i układałem pod sklepieniemjaskini jakby ściankę, mogocą mnie zasłaniać od wiatru.66 Zbyteczne znów kozie mięso soliłem w wielkich garnkach, trzymając w piwnicy.Lecz i tęmusiałem jeszcze o parę łokci pogłębić, bo gorąco, mimo przykrycia starannego wielką kupągałęzi, przeciskało się, i raz kilkadziesiąt funtów nadpsutego mięsa wyrzucić musiałem.Na tych robotach zeszło lato.Czas było pomyśleć o żniwie.Wybrałem się na folwark, takbowiem nazywałem moje letnie mieszkanie.Zboże dostało już zupełnie.Zebrałem pięć spo-rych snopów jęczmienia.Melonów było przeszło sto, mogłem się nimi raczyć do woli, alewnet pokazała się niepraktyczność uprawiania ich w tym miejscu.Nie mogłem zabrać więcejna raz do kosza jak pięć, a zatem na samo przenoszenie potrzeba było dwadzieścia dni czasu,licząc dwa na każde przejście tam i na powrót.Na przyszły rok, da Bóg doczekać, urządzę sobie ogródek przy jaskini, a tymczasem trzebasię bez nich obejść.%7łe też to dawniej tego nie przewidziałem.I zostały na pastwę ptakom, bozabrałem ich tylko dziesięć w czasie przenoszenia zboża z folwarku do zamku, w dwóch wy-cieczkach w tym celu zrobionych.Związawszy dwa kije w kształcie cepów, zacząłem młócić zboże, ale pozostawało go jesz-cze dosyć w kłosach.Ponieważ zbiór nie był tak wielki, można więc było wykruszyć kłosy wręku, co też i zrobiłem.Według przypuszczeń moich mogło być ziarna przeszło dziesięćkwart.Zachowałem je troskliwie do przyszłorocznego zasiewu.Nareszcie widząc, że lada dzień nadejdzie pora deszczów, gdyż już kiedy niekiedy prze-chodziły, zabrałem się do zaopatrzenia mieszkania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •