[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maria Sergiejewna kładła się spać pózno, według petersburskiego zwyczaju, i teraz byłemczemuś z tego zadowolony. Więc?  zacząłem, kiedy zostaliśmy sami. A więc bardzo proszę coś zagrać.Nie chciałem muzyki, ale nie wiedziałem, od czego zacząć rozmowę.Usiadła przyfortepianie i zagrała, nie pamiętam co.Siedziałem obok, patrzyłem na jej białe pulchne ręce ipróbowałem wyczytać coś z jej chłodnej, obojętnej twarzy.Ale oto uśmiechnęła się ipopatrzyła na mnie. Nudzi się pan bez swojego przyjaciela  powiedziała.Zaśmiałem się. Dla przyjazni wystarczyłoby jezdzić tu raz w miesiącu, a ja bywam kilka razy wtygodniu.Powiedziawszy to podniosłem się i zacząłem niespokojnie się przechadzać z kąta w kąt.Ona też wstała i podeszła do kominka. Co pan chce przez to powiedzieć?  zapytała, spoglądając na mnie swoimi dużymi,jasnymi oczami.Nic nie odpowiedziałem. Mówi pan nieprawdę  powiedziała po namyśle. Bywa tu pan wyłącznie dla DmitrijaPietrowicza.No cóż, bardzo mnie to cieszy.W obecnych czasach taka przyjazń  to rzadkość. Tu cię mam!  pomyślałem i nie wiedząc, co powiedzieć, zapytałem: Chce pani przejść się po ogrodzie? Nie.Wyszedłem na werandę.Czułem mrowienie w głowie i było mi zimno ze zdenerwowania.Byłem już przekonany, że wprawdzie rozmowa nasza będzie o niczym i niczegonadzwyczajnego sobie nie powiemy, na pewno stanie się tej nocy to, o czym nie śmiałemnawet marzyć.Właśnie tej nocy albo nigdy. Piękna pogoda!  powiedziałem głośno. Jest to dla mnie absolutnie obojętne  usłyszałem odpowiedz.Wróciłem do bawialni.Nadal stała koło kominka z założonymi do tyłu rękami,rozmyślając o czymś i patrząc w bok. Czemuż to jest to dla pani absolutnie obojętne?  zapytałem. Ponieważ się nudzę.Pan się nudzi bez pańskiego przyjaciela, a mnie zawsze jest nudno.Zresztą.pana to mało obchodzi.Usiadłem przy fortepianie i zagrałem kilka akordów czekając, co powie. Proszę się nie przejmować  rzekła, patrząc na mnie gniewnie jakby mała zamiarrozpłakać się ze złości. Jeżeli chce się panu spać, niech pan idzie.Niech pan nie sądzi, żejeżeli jest pan przyjacielem Dmitrija Pietrowicza, to powinien pan zanudzać się z jego żoną.Nie chcę ofiar.Proszę, niech pan idzie.Oczywiście nie poszedłem.Wyszła na werandę, a ja zostałem w bawialni i z pięć minutprzerzucałem nuty.Potem też wyszedłem.Staliśmy obok siebie w cieniu zasłon, a przed namibyły schody zalane księżycowym blaskiem.Przez klomby z kwiatami i żółty piasek aleiciągnęły się czarne cienie drzew.92  Też muszę jutro jechać  powiedziałem. Oczywiście, jak pan może tu zostać, kiedy męża nie ma  rzuciła ironicznie.Wyobrażam sobie, jakby pan cierpiał, jeżeliby zakochał się pan we mnie! Doczeka się pan, żekiedyś zwyczajnie rzucę się panu na szyję.Zobaczę, w jakim popłochu będzie pan przedemną uciekał.Zabawne.Jej słowa i blada twarz były gniewne, ale oczy przepełnione namiętną miłością.Patrzyłemjuż na te śliczności jak na swoją własność i po raz pierwszy zobaczyłem wtedy, że ma złocistebrwi, cudowne brwi, jakich nigdy przedtem nie widziałem.Myśl, że mogę ją zaraz objąć,pieścić, dotykać jej pięknych włosów, wydała mi się tak potworną, że roześmiałem się izamknąłem oczy. Pózno się robi.Dobranoc  rzekła. Nie chcę spać. powiedziałem śmiejąc się i idąc za nią do bawialni. Przeklnę tę noc,jeżeli będę musiał ją przespać.Zciskając jej rękę i odprowadzając do drzwi, czytałem z jej twarzy, że rozumie mnie icieszy się, że też ją rozumiem.Poszedłem do swojego pokoju.Na stole obok książek leżała czapka Dmitrija Pietrowicza,która przypomniała mi o naszej przyjazni.Wziąłem laskę i wyszedłem do ogrodu.Unosiła siętu już mgła i koło drzew i krzaków, obejmując je, błąkały się takie same wydłużone i wąskiezjawy, jak te, które widziałem przedtem nad rzeką.Jaka szkoda, że nie mogłem z nimiporozmawiać!W niezwykle przezroczystym powietrzu wyraznie było widać każdy listek, każdą kropelkę wszystko to uśmiechało się do mnie w ciszy przez sen i przechodząc obok zielonych ławek,przypomniałem sobie słowa z jakiejś sztuki Szekspira: Jak słodko śpi na ławie blask księżyca!W ogrodzie była górka.Wszedłem na nią i usiadłem.Ogarnęło mnie cudowne uczucie.Wiedziałem z całą pewnością, że będę zaraz ją obejmował, tulił jej piękne ciało, całowałzłociste brwi, nie chciałem w to wierzyć, drażniłem siebie i było mi szkoda, że tak mało mniedręczyła i tak szybko uległa.Usłyszałem nagle ciężkie kroki.Na alei pojawił się mężczyzna średniego wzrostu i od razupoznałem w nim Czterdziestu Męczenników [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •