[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.OdwróciÅ‚a siÄ™, gdy dotknÄ…Å‚ jejramienia, na spokojnej twarzy nie malowaÅ‚y siÄ™ żadne emocje. Tak mi przykro, Kahlan. Nie przepraszaj  przerwaÅ‚a mu. Twemu bratu chodziÅ‚o o ciebie, nieo mnie. O mnie? Jest o ciebie zazdrosny. ZÅ‚agodniaÅ‚a. Michael nie jest gÅ‚upcem, Ri-chardzie.WiedziaÅ‚, że byÅ‚am z tobÄ…, i byÅ‚ zazdrosny.Richard ujÄ…Å‚ dÅ‚oÅ„ Kahlan i poprowadziÅ‚ dziewczynÄ™ alejkÄ…, byle dalej od domubrata.ByÅ‚ na niego wÅ›ciekÅ‚y i jednoczeÅ›nie siÄ™ tego wstydziÅ‚.MiaÅ‚ uczucie, żezawiódÅ‚ ojca. To go nie usprawiedliwia.Jest Pierwszym RajcÄ… i ma to, o czym tylkomożna zamarzyć.%7Å‚aÅ‚ujÄ™, że go nie powstrzymaÅ‚em. Nie chciaÅ‚am, byÅ› to zrobiÅ‚.Sama musiaÅ‚am poÅ‚ożyć temu kres.On pragniewszystkiego, co twoje.GdybyÅ› go powstrzymaÅ‚, uznaÅ‚by, że musi mnie zdobyć.A tak, przestaÅ‚am go interesować.Nawiasem mówiÄ…c, zraniÅ‚ ciÄ™ znacznie bardziej,opowiadajÄ…c o waszej matce.Czy chciaÅ‚byÅ›, żebym wówczas wystÄ…piÅ‚a w twojejobronie?Richard opuÅ›ciÅ‚ oczy.OdpÄ™dziÅ‚ gniew. Nie, nie chciaÅ‚bym.To nie twoja sprawa.Mijali coraz skromniejsze, coraz gęściej pobudowane, lecz zawsze czyÅ›ciutkiei dobrze utrzymane domki.Tu i tam dokonywano przed zimÄ… drobnych napraw,korzystajÄ…c ze sprzyjajÄ…cej pogody.Powietrze byÅ‚o przejrzyste i rzeÅ›kie, suche,co zapowiadaÅ‚o chÅ‚odnÄ… noc, noc akurat na ogieÅ„ z brzozowych szczap, pachnÄ…-cy, lecz niedajÄ…cy za dużo ciepÅ‚a.DziedziÅ„ce za biaÅ‚ymi ogrodzeniami ustÄ…piÅ‚ymiejsca ogródkom przed maÅ‚ymi, oddalonymi od drogi domkami.Richard zerwaÅ‚liść ze zwieszajÄ…cej siÄ™ nad dróżkÄ… gaÅ‚Ä™zi dÄ™bu. Sporo wiesz o ludziach.JesteÅ› bardzo spostrzegawcza, natychmiast siÄ™orientujesz, czemu postÄ™pujÄ… tak, a nie inaczej.34  Po prostu zgadujÄ™. Kahlan wzruszyÅ‚a ramionami. Czy to dlatego ciÄ™ Å›cigajÄ…?  ChÅ‚opak darÅ‚ liść na kawaÅ‚eczki.PoczekaÅ‚a,aż na niÄ… spojrzy, i dopiero wtedy odpowiedziaÅ‚a. ZcigajÄ… mnie, bo siÄ™ bojÄ… prawdy.Ty siÄ™ jej nie obawiasz i to jeden z po-wodów, dla których ci ufam.Richard siÄ™ uÅ›miechnÄ…Å‚.SpodobaÅ‚a mu siÄ™ odpowiedz dziewczyny, choć niecaÅ‚kiem jÄ… zrozumiaÅ‚. O maÅ‚o co mnie nie kopnęłaÅ› w kostkÄ™, prawda? Taaak. UÅ›miechnęła siÄ™ szeroko, spoważniaÅ‚a i znów siÄ™ uÅ›miechnÄ™-Å‚a. Wybacz, Richardzie, lecz na razie musisz mi zaufać.Im wiÄ™cej byÅ› wiedziaÅ‚,tym wiÄ™ksze niebezpieczeÅ„stwo by ci groziÅ‚o.PrzyjazÅ„ mimo to? Jasne. ChÅ‚opak odrzuciÅ‚ resztki liÅ›cia. Ale kiedyÅ› wszystko mi opo-wiesz? JeÅ›li tylko bÄ™dÄ™ mogÅ‚a, to na pewno.ObiecujÄ™. Wspaniale!  rzekÅ‚ radoÅ›nie. W koÅ„cu jestem Poszukiwaczem prawdy.Kahlan zatrzymaÅ‚a siÄ™ nagle, zÅ‚apaÅ‚a Richarda za ramiÄ™ i okrÄ™ciÅ‚a ku sobie.Oczy miaÅ‚a szeroko rozwarte. Dlaczego to powiedziaÅ‚eÅ›? Co? %7Å‚e jestem Poszukiwaczem prawdy? To Zedd mnie tak zawsze nazywa.Mówi, że w każdym wypadku pragnÄ™ poznać istotÄ™ sprawy, i dlatego nazywa mniePoszukiwaczem prawdy.Bo co?  zdziwiÅ‚ siÄ™ chÅ‚opak, a oczy mu siÄ™ zwÄ™ziÅ‚y. Nieważne  odparÅ‚a Kahlan i poszÅ‚a dalej.Richard wyczuÅ‚, że poruszyÅ‚ drażliwy temat.I, jak zwykle, zapragnÄ…Å‚ siÄ™wszystkiego dowiedzieć.PolujÄ… na niÄ…, bo siÄ™ bojÄ… prawdy, myÅ›laÅ‚, ona zaÅ› siÄ™zdenerwowaÅ‚a, kiedy nazwaÅ‚ siebie Poszukiwaczem prawdy.Pewno dlatego takzareagowaÅ‚a, bo siÄ™ o niego baÅ‚a. Możesz mi przynajmniej powiedzieć, kim oni sÄ…? Ci, którzy ci? Å›cigajÄ…?Kahlan szÅ‚a obok niego bez sÅ‚owa, patrzÄ…c prosto przed siebie.Richard niewiedziaÅ‚, czy odpowie na jego pytanie, lecz w koÅ„cu to uczyniÅ‚a. To zwolennicy wielkiego nikczemnika.Ów niegodziwiec to Rahl PosÄ™pny.Nie pytaj wiÄ™cej, proszÄ™.Nie chcÄ™ o nim myÅ›leć.Rahl PosÄ™pny.Przynajmniej znam jego imiÄ™, pomyÅ›laÅ‚ Richard.SÅ‚oÅ„ce póznego popoÅ‚udnia skryÅ‚o siÄ™ za wzgórza Lasów Hartlandzkich, po-wietrze ochÅ‚adzaÅ‚o siÄ™ powoli, a Kahlan i Richard wÄ™drowali poprzez Å‚agodnewzniesienia, poroÅ›niÄ™te lasem liÅ›ciastym.Milczeli.ChÅ‚opak i tak nie miaÅ‚ ochotyna rozmowÄ™, rÄ™ka go bolaÅ‚a i w gÅ‚owie mu siÄ™ krÄ™ciÅ‚o; kÄ…piel i wygodne, ciepÅ‚ełóżko  oto, czego pragnÄ…Å‚.Lepiej oddam jej łóżko, pomyÅ›laÅ‚, a sam siÄ™ prze-Å›piÄ™ w ulubionym, skrzypiÄ…cym fotelu.Też bÄ™dzie wygodnie.DzieÅ„ byÅ‚ dÅ‚ugi,mÄ™czÄ…cy, wszystko go bolaÅ‚o.Gdy dotarli do brzozowego zagajnika, skierowaÅ‚ dziewczynÄ™ na szlak, któryprzebiegaÅ‚ w pobliżu jego domu.Richard patrzyÅ‚, jak szÅ‚a przed nim, rozrywa-35 jÄ…c przegradzajÄ…ce Å›cieżkÄ™ pajÄ™czyny i zdejmujÄ…c porozrywane niteczki z twarzyi rÄ…k.ChÅ‚opak nie mógÅ‚ siÄ™ doczekać, kiedy dotrze do domu.Zabierze nóż i innerzeczy, o których przedtem zapomniaÅ‚, i jeszcze coÅ›, coÅ› bardzo ważnego, co daÅ‚mu ojciec.Ojciec uczyniÅ‚ go strażnikiem tajemnicy, opiekunem sekretnej ksiÄ™gi.DaÅ‚ mutakże coÅ›, co miaÅ‚o udowodnić prawdziwemu wÅ‚aÅ›cicielowi ksiÄ™gi, iż nie zostaÅ‚askradziona, lecz ocalona i bezpiecznie przechowywana: trójgraniasty, szeroki natrzy palce zÄ…b.Richard nanizaÅ‚ go na skórzany rzemyk, żeby zawsze nosić na szyi,lecz bezmyÅ›lnie zostawiÅ‚ w domu, tak jak i nóż.Bardzo pragnÄ…Å‚ znów mieć przysobie ów zÄ…b  bez niego ojciec mógÅ‚by zostać uznany za zÅ‚odzieja, tak jak topowiedziaÅ‚ Michael.Wyżej, za obszarem nagiej skaÅ‚y, Å›wierki wypieraÅ‚y dÄ™by, brzozy i klony.Zniknęło zielone poszycie lasu, ziemiÄ™ pokrywaÅ‚ brÄ…zowy kobierzec z igieÅ‚.Ri-chard ujÄ…Å‚ rÄ™kaw szaty Kahlan i pociÄ…gnÄ…Å‚ dziewczynÄ™ do tyÅ‚u. Ja pójdÄ™ przodem.PopatrzyÅ‚a naÅ„ i usÅ‚uchaÅ‚a bez sÅ‚owa.Przez nastÄ™pne pół godziny zmniejszylitempo.Richard uważnie obserwowaÅ‚ ziemiÄ™ i każdÄ… gaÅ‚Ä…zkÄ™ w pobliżu Å›cieżki.ZatrzymaÅ‚ siÄ™ u stóp grani, ostatniej przed jego domem; przysiedli przy kÄ™piepaproci. Co ciÄ™ niepokoi? Może to nic takiego  odszepnÄ…Å‚  lecz ktoÅ› szedÅ‚ szlakiem tego popoÅ‚u-dnia. PodniósÅ‚ spÅ‚aszczonÄ… sosnowÄ… szyszkÄ™, przyjrzaÅ‚ siÄ™ jej i odrzuciÅ‚. SkÄ…d wiesz? PajÄ™czyny. ChÅ‚opak popatrzyÅ‚ w górÄ™ stoku. Na Å›cieżce nie ma żad-nych pajÄ™czyn.KtoÅ› szedÅ‚ tÄ™dy i je porozrywaÅ‚.PajÄ…ki nie miaÅ‚y czasu ich napra-wić. Czy jeszcze ktoÅ› mieszka na kraÅ„cu szlaku? Nie, nikt.To mógÅ‚ być po prostu jakiÅ› wÄ™drowiec.Lecz ten trakt nie jestzbyt czÄ™sto używany.Kahlan ze zdumieniem zmarszczyÅ‚a brwi. Kiedy szÅ‚am przodem, byÅ‚o tu mnóstwo pajÄ™czyn.Wciąż je musiaÅ‚am zdej-mować z twarzy i z rÄ…k. WÅ‚aÅ›nie o tym mówiÄ™  szepnÄ…Å‚ Richard. TamtÄ… Å›cieżkÄ… nikt dzisiajnie szedÅ‚.Za to tutaj nie ma żadnych pajÄ™czyn. Jak to możliwe? Nie wiem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •