[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyprawa już wyruszyła.- Zatrzymaj to! - rozkazał nagle Capo i nacisnąłem hamulec.Na drodze przed nami stała grupka ludzi - nasi przedni zwiadowcy.Capo zlazł na ziemię, a ja wychyliłem się, żeby zobaczyć, co się dzieje.Prowadzili jakiegoś człowieka ze związanymi z tyłu rękami.- Co się stało? - zapytał Capo.- Obserwował drogę, panie.Złapaliśmy go, zanim zdążył zwiać.- Kim jest?- Żołnierzem, nazywa się Palec.Znam go, służyliśmy razem w kampanii południowej.Capo podszedł do więźnia i warknął:- Mam cię, Palec.Związanego i bezbronnego.- Ta.- Jesteś człowiekiem Capo Docci?- Ta, służę pod nim.Wziołem od niego dukaty.- Już dawno wydałeś je na wino i dziwki.Będziesz mi służył i brał dukaty ode mnie!- Ta.- Rozwiązać go.Barkus, srebrny talar dla tego czło­wieka!Ci najemnicy dobrze walczyli, ale też łatwo przechodzili na drugą stronę.Czemuż by nie? Nie mieli żadnego interesu w kłótniach między Capo.Gdy tylko Palec wziął monetę, oddali mu broń.- Mów, Palec - rozkazał Capo.- Jesteś teraz moim lojalnym sługą, który wziął ode mnie dukata, ale kiedyś służyłeś Capo Docci.Powiedz, co on knuje?- Ta, nie ma tajemnicy.Wie, że twoja armia nie ucierpiała i najedziesz na niego, gdy tylko będziesz mógł.Wysłał nas kilka, abyśmy obserwowali drogi, ale myśli, że zanim zaatakujesz, jeszcze trochę wody w rzekach upłynie.Jest ciągle pijany, a to znak, że niczego się nie spodziewa.- Wsadzę mu miecz w brzuch i wypuszczę z niego wino i bebechy! - Capo z trudem oderwał się od marzeń i zmusił do powrotu do rzeczywistości.- A co z jego ludźmi? Czy będą walczyć?- Ta, właśnie była wypłata.Ale nie przepadają za nim i przejdą na naszą stronę, gdy tylko przegrają bitwę.- Coraz lepiej.Dołącz do szeregu.Zwiadowcy naprzód.Zapalaj maszynę!Ostatnie zdanie było skierowanie do mnie.Kiedy tylko Capo opadł na siedzenie, włączyłem silnik i znowu ruszyliś­my.Nic już nie przerywało marszu i z krótkimi przerwami na odpoczynek po każdej godzinie posuwaliśmy się sprawnie w kierunku twierdzy wroga.Dobrze przed świtem dotarliśmy do czekających przy drodze zwiadowców.To było wyznaczone przeze mnie miejsce.Twierdza Capo Docci znajdowała się za następnym zakrętem.- Wystawię teraz obserwatorów - powiedział Capo wychodząc z kabiny.- Zgoda.Mój giermek pokaże żołnierzom miejsce, gdzie mogą się ukryć i mieć na widoku bramę.Poczekałem, aż Capo odjedzie poza zasięg słuchu i szep­nąłem do Drenga:- Zabierz swoją torbę i wszystko co masz, bo już tu nie wrócisz.- Nie rozumiem, panie.- Zrozumiesz, jak się zamkniesz i zamiast gadać bę­dziesz słuchał.Zaprowadź żołnierzy w te krzaki, gdzie się ukryliśmy, kiedy przygotowywaliśmy się do ratowania Hetmana.Pamiętasz to miejsce?- To za spalonym drzewem, za krzakami.- Świetnie, świetnie, ale nie musisz tego mówić mnie.Tak więc zaprowadź żołnierzy, pokaż im, gdzie się mają schować, a potem połóż się blisko nich.Wkrótce po wschodzie słońca zacznie się tu niezłe zamieszanie.Wtedy masz nic nie robić, rozumiesz? Nie mów nic, tylko kiwnij głową.Kiwnął.- Dobrze.Gdy żołnierze pobiegną, ty masz tam zostać.Jak tylko wszyscy pójdą sobie i nikt nie będzie na ciebie patrzył, zwiewaj stąd.Idź do lasu, a potem wróć do domu i ukryj się, aż wszystko się uspokoi.Potem policz swoje dukaty i żyj szczęśliwie do końca swoich dni.- To ja nie będę już twoim giermkiem, panie?- Zgadza się.Jesteś honorowo zwolniony z wojska.Padł na kolana i złapał mnie za rękę, ale zanim zdążył coś powiedzieć, przyłożyłem palec do jego ust.- Byłeś dobrym giermkiem.A teraz bądź dobrym farmerem.Ruszaj!Patrzyłem, jak odchodzi, aż zniknął w ciemności.Głupi, ale lojalny.I był moim jedynym przyjacielem na tej popieprzonej planecie.Jedynym, którego miałem, gdy Hetman.Ten niezdrowy tok myśli przerwał mi gramolący się do kabiny Capo.Za nim zaczęli wdrapywać się tu uzbrojeni żołnierze.Wchodzili tak długo, aż całą wolną przestrzeń zapełnili jak sardynki w puszce.Capo rzucił okiem na niebo.- Dnieje - mruknął.- Wkrótce nadejdzie świt, a wtedy się zacznie.Pozostało nam tylko czekać.W powietrzu było takie napięcie, że trudno było oddychać.Z wolna z ciemności zaczęły wyłaniać się twarze.Wszystkie z tym samym zaciętym wyrazem.Skoncentrowałem się na tym, co działo się za zakrętem, przypominając sobie, jak to było, gdy leżeliśmy tam z Drengiem czekając i obserwując.Zamknięta brama twierdzy, podniesiony most, wszystko to rysujące się coraz wyraźniej w blasku wschodzącego słońca.Dym z palenisk unoszący się zza grubych murów.A potem krzątanina żołnierzy na murach, zmiana straży.W końcu otwarcie bramy i spuszczenie mostu.A co potem? Czy będą robić to co zwykle? Jeśli nie, to wkrótce zostaniemy wykryci.- Sygnał! - krzyknął Capo mocno wbijając mi łokieć w żebra.Nie musiał.Zobaczyłem machającego żołnierza w mo­mencie, gdy się pojawił.Wcisnąłem nogę w pedał gazu i błyskawicznie nabraliśmy szybkości.Minęliśmy zakręt, trzęsąc się i podskakując na koleinach, a potem mknęliśmy prosto w bramę twierdzy.Strażnicy podnieśli głowy i z otwartymi ustami patrzyli, jak na nich pędzimy.Także niewolnicy, którzy pchali wóz, stanęli jak wryci.A potem rozległy się krzyki.Most zatrzeszczał, gdy próbowali go podnieść, ale ciągle był na nim wóz i niewol­nicy.Słychać było razy i wykrzykiwane rozkazy, a każda stracona przez nich sekunda pozwalała nam zyskać kilka­dziesiąt metrów.W końcu niewolnicy zaczęli wciągać wóz z powrotem, ale było już za późno.Dopadliśmy ich.Przednie koła uderzyły w most i podsko­czyliśmy w górę z łomotem i trzaskiem.Stanąłem na pedale hamulca, gdy uderzyliśmy w wóz.Niewolnicy i strażnicy, aby uniknąć śmierci, dali nura do fosy, a my w poślizgu, z zablokowanymi kołami, wpadliśmy prosto w środek bramy.- Za Capo Dimonte, dukaty i Boga! - zakrzyknął Capo wyskakując z pojazdu.Skuliłem się za kierownicą, a pozostali ruszyli za nim depcząc mi po plecachRozległy się krzyki, wrzaski i huk pistoletów.Za plecami słyszałem bojowy wrzask pozostałej części atakującego wojska.Zobaczyłem, jak Capo i jego ludzie zdobywają bramę i odpędzają od kołowrotu żołnierzy, którzy próbowali podnieść most.Uniesienie go było oczywiście niemożliwe z powodu ciężaru samochodu, który na nim stał.To była cudowna prostota mojego planu.Gdy już wjechałem na most, musiał on pozostać tam, gdzie był.Dopiero teraz przetoczyłem się przez bramę, żeby zejść z drogi pozostałym oddziałom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •