[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wraz z nim i całą ekipą śledczą przybył lekarz.Głupio nam było trochę kryć się tchórzliwie po kątach, unikając widoku nieboszczyka, zebraliśmy zatem wszystkie siły duchowe i weszliśmy za nimi do pokoju, zdecydowani mężnie asystować przy badaniu.Lekarz ujął rękę nieszczęsnego Kazia, potrzymał ją przez chwilę, opuścił z powrotem na kanapę i zadumał się głęboko.Na obliczu błysnął mu wyraz zainteresowania i zdążyłam pomyśleć, że Kazio zmarł zapewne na jakąś niezwykle rzadką i atrakcyjną chorobę, kiedy nagle nastąpiło coś wstrząsającego.Nieboszczyk łypnął okiem!Nie było to żadne złudzenie optyczne ani nic w tym rodzaju.Łypnął wyraźnie! Zamarłam, a wraz ze mną i reszta obecnych.Paweł wydał z siebie jakieś charknięcie, Alicja uczyniła gwałtowny skłon ku przodowi i zastygła w tym skłonie.W powietrzu powiało grozą.Nieboszczyk łypnął okiem po raz drugi.Za sobą usłyszałam czyjś jęk, zapewne Zosi.Prawdopodobnie wszyscy razem rzucilibyśmy się za chwilę do ucieczki, demolując w panice przedpokój i drzwi wejściowe, gdyby nie to, że w lekarza wstąpiło nagle nadzwyczajne ożywienie.Dość gwałtownie ułożył łypiące zwłoki na kanapie i przystąpił do pośpiesznego badania.- On żyje - powiedział stanowczo.- Do ambulansu, szybko!Powiedział to po duńsku, ale zrozumieliśmy wszyscy.Nim ktokolwiek zdążył ochłonąć z wrażenia, już sanitarka z Kaziem w środku, wyjąc i świecąc, ruszyła do szpitala.- Jak to żyje? - powiedział Paweł jakby z lekką pretensją.- Jakiś kant! Kto to widział, żeby tak wyglądać i żyć!- Żyje, żyje - potwierdziła radośnie Alicja, nie kryjąc ulgi.- Uśpiło go, sparaliżowało i rzuciło mu się na mózg.I coś tam jeszcze, nie wszystko zrozumiałam.To była chyba jakaś trucizna o piorunującym działaniu, ale zdaje się, że za mało zjadł.Jeszcze długo będzie nieprzytomny.Zosiu, rany boskie!.Zosia, oddychając głęboko, usiadła na torbie z zakupami, ugniatając razem rzeżuchę, pasztet, sałatki i krem w proszku.Pozwoliła to wyciągnąć spod siebie i zażądała środka uspokajającego.Ekipa śledcza przystąpiła do działania, W panującym zamieszaniu Alicja, niezdolna na poczekaniu znaleźć relanium, napoiła ją kroplami Inoziemcowa, przekonana, iż serwuje krople walerianowe.Zosia, która nie znosiła mięty, odzyskała siły w mgnieniu oka.Za Kaziem wyniesiono owoce ze stołu, różne lekarstwa, część naszych kosmetyków i nieco pożywienia z kuchni, wszystko to rekwirując w atmosferze wersalskich rewerencji.Pan Muldgaard wyprawił ekipę i rozpoczął przesłuchania.- Kogo zewłoka pani życzy sobie tu? - spytał bardzo uprzejmie i równie stanowczo, na nowo otwierając swój notes.- Ucho moje słyszało.Jakiego zewłoka, pragnę wiedzieć.Bez zwłoki.Zewłoka bez zwłoki - powtórzył z pewnym trudem i wyraźnym upodobaniem, najwidoczniej delektując się bogactwem subtelności polskiego języka.Moýna byůo wrćcz mniemaă, ýe zagadkowe zbrodnie w Aller¸d traktuje jak okazjć do studiów lingwistycznych.Paweł patrzył w niego jak w obraz, Alicja natomiast z wyraźnym roztargnieniem.- Zaraz - powiedziała, czyniąc gest, usuwający pana Muldgaarda razem z jego subtelnościami na jakieś dalekie tyły.- Zdaje się, że zaczęłaś coś mówić i to miało być ważne.O co ci chodzi?Nie byłam w stanie wyjaśnić jej, o co mi chodzi, bo fakt, że ów Kazio spożył jakąś piorunującą substancję, pomieszał mi mgliście kiełkującą koncepcję.Jeśli ktoś chciał otruć nie Kazia, ale Elżbietę, to nie spełniałby przecież tego zamiaru w domu pełnym ludzi.Po powrocie Elżbiety dom powinien być pełen ludzi.- On przecież nie mógł być pewien, że ona wróci wcześniej - powiedziałam trochę niepewnie.- I w czym ten Kazio to zjadł? W czym to było? Coś mi tu nie gra.- Może spotkali go po drodze, wracając? - powiedziała Zosia, równie niepewnie.- I częstowali się nawzajem trucizną? - spytała Alicja zjadliwie.- I tylko Kazio to zjadł, a Elżbieta nie? I w dodatku żadnego spotkania nie pamięta?Elżbieta nie wtrącała się, wykazując najdoskonalszą obojętność w kwestii ewentu­alnego zamachu na nią.Pan Muldgaard stanowczo przerwał nasze rozważania.- Ja proszę opowieści rzeczy koleją - rzekł.- Pierwotnie było, kogo zewłoka pani życzy sobie?Po bardzo długiej chwili, w czasie której wydawało się, że osiągnięcie jakiegokolwiek porozumienia w tej materii będzie niemożliwe, wyszło wreszcie na jaw i dotarło do niego, że Alicja nie życzy sobie żadnych zwłok.Nie tylko moich, ale w ogóle niczyich.Po prostu ma dość zwłok.Jej potrzeby w tym zakresie zostały zaspokojone w nadmiarze i dalsze tego typu podarunki uważałaby za nietaktowne natręctwo niezależnie od tego, czy zwłoki okazują się żywe, czy nie.Następnie, po krótkim wahaniu, wtajemniczyliśmy go w moje wczorajsze spostrze­żenia i wiadomości Elżbiety, przy okazji zaś trzeba było ujawnić, że Edek koniecznie chciał udzielić Alicji jakiejś informacji, w czym przeszkodziła mu tajemnicza ręka.Pan Muldgaard słuchał uważnie i kiwał głową tak, jakby mu się wszystko doskonale zgadzało.Po czym ujawnił coś wręcz przeciwnego.- Ja nie rozumiem nic - oświadczył szczerze.- On nie powiedział przed zabity?- Nie, nie powiedział.- Dlaczego?- Bo był pijany.I ja nie chciałam słuchać - rzekła Alicja z ciężkim, pełnym żalu westchnieniem.- Druga zewłoka takoż? Nie powiedział nic?- Nie - odparła tym razem Elżbieta.- Dlaczego?- Bo go nikt nie pytał.- Pani nie pytała?- Nie.- Dlaczego?- Bo chciałam, żeby od razu powiedział Alicji.Po co miał dwa razy powtarzać?Pan Muldgaard przyjrzał jej się dziwnie, po czym zwrócił się znów do Alicji.- Pani żaden domysła nie posiada? O czym zabity pragnił powiadać?- Nie, nie posiadam.Przypuszczam tylko, że mu chodziło o jakąś osobę.- I pani nie zna kogo? Pani nie zna nic?- Nic nie wiem i nikogo nie znam - powiedziała Alicja stanowczo.- Ja nie rozumiem - powtórzył pan Muldgaard i popadł w głębokie zamyślenie.Nie wiadomo, jak długo pozostawałby w tej zadumie, której przez dobre wychowanie nie chcieliśmy przerywać, gdyby nie załatwił tego dzwonek telefonu.Policyjne laboratorium, umówione z nim, przekazywało najnowsze wiadomości.Trzeba przyznać, że niektóre badania załatwiano piorunem.- Tak - powiedział pan Muldgaard, odłożywszy słuchawkę.- Nasze mniemanie było takie i jest.Trucizna był we winne grona, cienka igła, iniekcja.Mały kąsek, któren spoczywał przy ręka.On spożył dwa owoce, pozostały cztery owoce, razem sześć owoce, syte jad.Inne nie.Te były odgałęzione, sama góra, nie zespojone.- Na litość boską, co on mówi? - spytała pobladła nagle Zosia.- Że ktoś wstrzyknął to świństwo do winogron - wyjaśniłam, również czując się trochę nieswojo.- Do oderwanego kawałka, który leżał na samej górze.- To były winogrona dla Alicji.!!!- Toteż właśnie - powiedziałam i nagle umilkłam.Pogmatwana uprzednio koncepcja objawiła mi się w całej okazałości.Poprzestawialiśmy sobie czas powrotu do domu.Alicja miała wrócić najwcześniej, a o jej namiętności do winogron wiedzieli wszyscy.- Trucizna była też dla Alicji - oświadczyłam z ponurym i bezsensownym triumfem.- Było jasne, że złapie ten kawałek z wierzchu i pożre, zanim ktokolwiek mrugnie okiem.I padnie trupem.On wcale nie chciał zabić ani tego Kazia, ani Elżbiety!Alicja patrzyła na mnie z wyraźną dezaprobatą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •