[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były tu stare krzewy róż i podczas gdy róże zarówno po prawej, jak i po lewej stronie nie zamocowanego kawałka kratownicy kwitły w najlepsze, te wokół i na wprost niej były uschnięte i obumarłe.Bill i Richie spojrzeli po sobie ponuro.Wszystko, o czym opowiadał Eddie, wydawało się prawdą; po siedmiu tygodniach dowody nadal tu były.- Chyba nie chcesz tam wchodzić, co? - spytał Richie nieomal błagalnym tonem.- N-n-nie - odparł Bill.- Ale wejdę.Richie ze złamanym sercem czuł, że tamten nie żartował.W oczach Billy’ego odbijały się migotliwe promyki szarego światła.Bruzdy na jego twarzy, świadczące o nieugiętości, sprawiały, że wyglądał na starszego.Richie pomyślał, że on naprawdę ma zamiar To zabić, jeśli To nadal tam jest.Zabić To i może odciąć Temu głowę.A potem zanieść ją ojcu i powiedzieć: Spójrz, To zabiło George’a.A teraz porozmawiajmy.Mów do mnie, opowiedz, jak ci minął dzień, co nowego w pracy, kto przegrał, kiedy graliście w marynarza o to, komu przyjdzie płacić za poranną kawę.- Bill - powiedział, ale Billa już tam nie było.Zmierzał ku prawemu narożu werandy, pod które musiał wpełznąć Eddie.Richie chciał dogonić Billa i prawie upadł, zahaczając o trójkołówkę leżącą pośród chwastów i rdzewiejącą w ziemi.Kiedy znalazł się na miejscu, Bill właśnie przykucał i zaglądał pod werandę, która z tej strony w ogóle nie była osłonięta - deski musiały zostać zdjęte przez jakiegoś włóczęgę, chcącego ukryć się tam przed styczniowym śniegiem, zimnym listopadowym deszczem albo letnią ulewą.Richie ukucnął obok niego, a serce waliło mu jak oszalałe.Pod werandą nie było nic prócz sterty liści, pożółkłych gazet i cieni.Zbyt wielu cieni.- Bill - powtórzył.- C-c-co? - Bill ponownie wyjął walthera.Wysunął delikatnie magazynek z kolby, a następnie wydobył z kieszeni cztery naboje.Załadował je jeden po drugim.Richie obserwował tę czynność z fascynacją, a potem znów zajrzał pod werandę.Tym razem dostrzegł coś innego.Potłuczone szkło.Pobłyskujące słabo odłamki szkła.Coś ścisnęło go boleśnie w żołądku.Stanowiło to ostateczne potwierdzenie prawdziwości historii Eddiego.Odłamki szkła na stertach liści pod werandą oznaczały, że okno zostało wybite od wewnątrz.Od strony piwnicy.- C-co? - zapytał powtórnie Bill, unosząc wzrok, aby spojrzeć na Richiego.Jego twarz była posępna i blada.Patrząc na nią, Richie poczuł narastające mdłości.- Nic - odpowiedział.- I-i-idziesz?- Tak.Wpełzli pod werandę.Richie, ogólnie rzecz biorąc, lubił zapach gnijących liści, ale woń, która dominowała tu na dole, bynajmniej nie należała do przyjemnych.Liście uginały się pod jego dłońmi i kolanami do tego stopnia, iż miał wrażenie, że mogą zapaść się na dwie albo nawet i trzy stopy w głąb.Zastanawiał się przez chwilę, co by zrobił, gdyby spod tych liści wyprysnęła łapa albo pazur i schwyciła go z całej siły.Bill przyglądał się wybitemu oknu, szkło było rozsypane wszędzie.Drewniana listwa łącząca dwie szyby leżała rozszczepiona pod stopniami werandy.Górna część framugi sterczała niczym złamana kość.- Coś nielicho w to przyrżnęło - wyszeptał zdyszany Richie.Bill, który teraz zaglądał do środka lub w każdym razie próbował, pokiwał głową.Richie trącił go łokciem, chcąc też rzucić okiem w głąb piwnicy.Wnętrze pomieszczenia zasłane było pudłami i skrzyniami.Podłogę stanowiło klepisko, z którego, tak jak i z liści, biła woń wilgoci i zgnilizny.Z pieca po lewej w niski sufit biły metalowe rury.Poza nimi na końcu piwnicy Richie zauważył olbrzymią przegrodę z drewnianymi bokami.Pierwsze, co mu przyszło na myśl, to przegroda w stajni, ale kto mógłby trzymać konie w tej ohydnej zatęchłej piwnicy? Potem uświadomił sobie, że taki stary dom zamiast ropą, musiał być opalany drewnem.Nikt nie zadał sobie trudu doprowadzenia tego miejsca do porządku, gdyż nie było chętnych na ten dom.Pomieszczenie z drewnianą przegrodą stanowiło składzik na węgiel.Nieco dalej, po prawej, Richie dostrzegł schody prowadzące na parter.Teraz Bill usiadł.przesunął się nieco do przodu i zanim Richie zdołał uwierzyć w to, co zobaczył, nogi przyjaciela znikły w otworze okna.- Bill, na miłość boską! - syknął.- Co ty wyprawiasz? Wyłaź stamtąd!Bill nie odpowiedział.Ześlizgnął się na dół, o włos unikając zetknięcia z odłamkiem szkła, który jak nic rozorałby mu plecy do kości - wełniany płaszcz, jaki miał na sobie, podsunął mu się aż do nerek.W chwilę potem Richie usłyszał, jak tenisówki Billa plasnęły o twarde klepisko wewnątrz piwnicy.- Olej to - mruknął pod nosem Richie, patrząc na prostokąt ciemności, w którym przed chwilą zniknął jego przyjaciel.- Bill, czyś ty zwariował?Dobiegł go głos Billa: - M-m-możesz t-t-tam zostać, j-j-jeżeli chcesz, R-r-richie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •