[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nadeszła depesza, że w Petersburgu powstał rząd Guczkowa-Milukowa.Co to znaczy? To znaczy, że jutro będzie rząd Milukowa-Kierenskiego. Ach, tak! A potem? Potem  potem przyjdzie kolej na nas. Oho!Dialog taki powtarzał się dziesiątki razy.Prawie wszyscy moi rozmówcybrali słowa te za żart.W ścisłem gronie szanownych i najbardziej szanownychsocjal-demokratów rosyjskich wygłosiłem referat, w którym dowodziłem, że wdrugim okresie rewolucji rosyjskiej partja proletarjatu musi nieodwołalniezdobyć władzę.Wywołało to taki sam, mniej-więcej, skutek, jaki wywierakamień rzucony do stawu, który zamieszkują nadęte i flegmatyczne żaby.Doktor Ingerman nie omieszkał wyjaśnić zebranym, że nie znam czterechdziałań arytmetyki politycznej i że na zbicie moich bredni nie warto tracić anichwili.189 Stosunek mas robotniczych do perspektyw rewolucyjnych był zupełnieinny.We wszystkich dzielnicach Nowego Jorku, zaczęły się niezwykłe podwzględem rozmiarów i nastrojów wiece.Wiadomość o tem, że nad PałacemZimowym powiewa czerwony sztandar, wywoływała wszędzie głośne okrzykientuzjazmu.Nie tylko emigranci rosyjscy, ale również ich dzieci, częstokroćprawie nieznające już języka rosyjskiego, przychodziły na zebrania, abynapawać się odblaskiem rewolucyjnego entuzjazmu.Do rodziny mojej przychodziłem na krótkie tylko chwile.Tam zaś płynęłowłasne skomplikowane życie.%7łona urządzała gniazdo.Dzieci zyskały nowychprzyjaciół.Największym ich przyjacielem był szofer doktora M.%7łona doktorawoziła chłopców wraz z moją żoną samochodem na spacer i była dla nichbardzo uprzejma.Była jednak zwykłą śmiertelniczką.Szofer zaś byłczarownikiem, tytanem, nadczłowiekiem.Maszyna była posłuszna każdemuskinieniu jego ręki.Najwyższem szczęściem było siedzieć obok niego.Kiedywstępowano do cukierni, obrażeni chłopcy tarmosili matkę i pytali:  Dlaczegoszofer nie wchodzi z nami?Dziecięca zdolność przystosowywania się nie ma granic.Ponieważ wWiedniu mieszkaliśmy przeważnie w dzielnicach robotniczych, chłopcy, próczjęzyka rosyjskiego i niemieckiego, znali doskonale dialekt wiedeński.DoktorAlfred Adler z wielkiem zadowoleniem powiadał, że mówią oni w tymdialekcie, jak stary wiedeński dorożkarz (Fiakerkutscher).W szkolezurychskiej musieli przejść na dialekt zurychski, który w niższych klasach jesttam językiem wykładowym, język zaś niemiecki traktuje się jak język obcy.WParyżu chłopcy odrazu przeszli na język francuski.W ciągu kilku miesięcyopanowali go w zupełności.Nieraz zazdrościłem im swobody, z jaką mówilipo francusku.W Hiszpanji i na okręcie hiszpańskim spędzili niecały miesiąc.Ale wystarczyło im tego czasu, aby nauczyć się szeregu najbardziejużywanych słów i zwrotów.Wreszcie w Nowym Jorku uczęszczali przez dwamiesiące do szkoły amerykańskiej i posiedli in crudo język angielski.Porewolucji lutowej zostali petersburskimi uczniakami.%7łycie szkolne było wrozprężeniu.Języki obce ulatniały się z pamięci chłopców znacznie prędzej,niż dawniej przez nią były wchłaniane.Ale po rosyjsku mówili jakcudzoziemcy.Częstokroć ze zdziwieniem spostrzegaliśmy, że budowa ichrosyjskiego zdania jest dosłownym przekładem z francuskiego.Tymczasem niepotrafili już zbudować tego samego zdania w języku francuskim.W ten sposóbw mózgach dziecięcych, niby w palimpsetach, wypisane zostały dzieje naszejwłóczęgi emigracyjnej.Kiedy telefonowałem z redakcji do żony, aby ją zawiadomić o rewolucji wPetersburgu, młodszy chłopiec był chory na dyfteryt.Miał dziewięć lat.Aleoddawna dobrze wiedział, że rewolucja oznacza amnestję, powrót do Rosji itysiąc innych dobrodziejstw.Zerwał się więc i tańczył na łóżku na cześćrewolucji.W taki sposób ujawniła się jego rekonwalescencja.Zpieszyliśmy się,aby zdążyć wyjechać pierwszym statkiem.Biegałem do konsulatów po papieryi wizy.W przeddzień wyjazdu lekarz pozwolił powracającemu do zdrowiachłopcu wyjść na spacer.%7łona wypuściła syna na pół godziny i pakowałarzeczy.Ileż to już razy musiała dokonywać tej czynności! Ale chłopiec niewracał.Byłem w redakcji.Upłynęły trzy męczące godziny.Nagle rozległ się wnaszem mieszkaniu dzwonek telefoniczny.Najpierw nieznajomy męski głos,potem głos Sierioży:  Jestem tutaj. Tutaj oznaczało komisarjat policji nadrugim krańcu Nowego Jorku.Chłopiec skorzystał z pierwszego spaceru, aby190 rozwiązać dręczące go oddawna zagadnienie: czy istnieje rzeczywiściepierwsza ulica (mieszkaliśmy, jeśli się nie mylę, na 164-ej).Po drodze zabłąkał się, począł się rozpytywać i odprowadzono go do komisarjatu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •