[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ubezpieczaj mnie, Sean - szepnął Duff.- Mam zamiar obejść od tyłu wzgórze, wyjść na nich z boku i wrzucić parę lasek dynamitu do tego parowu.Sean złapał go za ramię, wbijając w nie z całej siły palce.Duff skrzywił się z bólu.- Zrób choćby jeden krok, a roztrzaskam ci głowę kolbą.Jesteś tak samo głupi, jak ci czarni.Strzelaj dalej i daj mi pomyśleć.- Sean wyjrzał na chwilę znad kotła, ale natychmiast schował z powrotem głowę.O parę cali od jego ucha zabrzęczał uderzony kulą metal.Gapił się przez chwilę na widniejącą tuż przed jego nosem świeżo odłupaną farbę, a potem wsparł się ramieniem o kocioł i poruszył go lekko.Podniósłszy wzrok, spostrzegł przyglądającego mu się bacznie Duffa.- Razem zejdziemy w dół i obrzucimy ich dynamitem - powie­dział.- Mbejane i jego spragnione krwi dzikusy potoczą kocioł przed nami.Inni panowie będą nas ubezpieczać.Rozegramy to wszystko z klasą.Sean przywołał Zulusów i wyjaśnił, o co chodzi.Zgodnym chórem wyrazili swoją aprobatę i przepychając się wzajemnie, zajęli najlepsze miejsca przy kotle.Sean i Duff wypełnili koszule granatami z dynamitu.Zapalili krótkie, nasycone smołą kawałki liny.Sean dał znak Mbejane.- Gdzie są dzieci Zulu? - zaintonował przenikliwym głosem Mbejane, powtarzając starodawne retoryczne pytanie.- Tutaj - odparli śpiewnie jego wojownicy, wsparłszy ramiona na kotle.- Gdzie są dzidy Zulu?- Tutaj.- Jak jasne są dzidy Zulu? - Jaśniejsze od słońca.- Jak głodne są dzidy Zulu?- Głodniejsze od szarańczy.- Pozwólcie więc nam je nakarmić.- Yeh-bo.- Zgodny okrzyk i kocioł obrócił się powoli pod naporem czarnych ramion.- Yeh-bo.- Kolejny wolny obrót.- Yeh-bo.- Kocioł toczył się coraz szybciej.- Yeh-bo.- Teraz pociągnęła go w dół siła ciążenia.Poturlał się ociężale po zboczu, a oni pobiegli za nim.Ostrzał z parowu wzmógł się; kule grzechotały niczym grad o wielki metalowy cylinder.Zmienił się także śpiew Zulusów.Rytm nuconej niskim tonem pieśni stawał się coraz szybszy, a głosy ogarnięte krwawym podnieceniem były coraz bardziej wysokie i przenikliwe.Od obłąkańczego, potwornego wycia ścierpła Seanowi skóra; poczuł, jak jego krzyża dotykają upiorne palce przeszłości.Usta otworzyły mu się same i zaśpiewał razem z nimi.Przytknął lont pierwszego granatu do palącej się liny i cisnął go wysokim, iskrzącym się łukiem.Wybuchł w powietrzu tuż nad parowem.Sean rzucił ponownie.Łupnęło.Duff także nie marnował czasu.Kocioł przeskoczył przez skraj parowu i zatrzymał się w miejscu wzniecając chmurę kurzu; Zulusi wyskoczyli zza niego, wciąż wyjąc, i rozbiegli się na wszystkie strony, czyniąc użytek ze swoich włóczni.Opór białych załamał się.Wypełzali gorączkowo z wąwozu i rzucali się do ucieczki, mając za plecami siekących ich Zulusów.Kiedy na czele pięćdziesięciu uzbrojonych kopaczy dotarł do nich Francois, bitwa była skończona.- Jedź ze swoimi ludźmi do obozowisk.Dokładnie je przeczesz.Chcemy dostać wszystkich, którym udało się stąd umknąć - powie­dział mu Duff.- Czas już zaprowadzić w tym miejscu trochę prawa i porządku.- Jak mamy rozpoznać tych, którzy brali udział w tej awan­turze? - zapytał Francois.- Poznacie ich po pobladłych twarzach i przepoconych koszu­lach - odparł Duff.Francois i jego ludzie odeszli, pozostawiając Seanowi i Duffowi uprzątnięcie pola bitwy.Nie było to przyjemne zajęcie - zwłaszcza kiedy oglądało się rany zadane dzidami.Dobili konie, które okaleczył wybuch, i zebrali w parowie ponad piętnaście trupów, wśród nich dwóch Zulusów.Rannych, a było ich wielu, załadowali na wóz i zawieźli do hotelu Candy.Przybyli tam wczesnym popołudniem.Przecisnęli się wozem przez tłum, zatrzymując się przed hotelem.Zgromadziła się tutaj chyba cała miejscowa ludność - otaczali ciasnym kołem kawałek wolnej prze­strzeni, gdzie Francois umieścił swoich jeńców.Du Toit o mało nie dostał histerii z podniecenia.Zataczając strzelbą niebezpieczne kręgi, przemawiał do tłumu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •