[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podała pensjonat pani Kralik jako swe następne miejsce pobytu.Kunze i Stoklaska odnaleźli ów pensjonat na jednej z nędznych uliczek Ottakringu, w typowo robotniczej dzielnicy Wiednia.Drzwi otworzyła im dziewczyna podobna do nieudolnie skleconego stracha na wróble, na którego nawet one nie dałyby się nabrać.Spojrzała na obu oficerów szklanym, bezmyślnym wzrokiem ludzi niedorozwiniętych umysłowo.Wpuściła ich niechętnie do środka i poprosiła, by zaczekali w wilgotnym i zagraconym korytarzu, aż przyprowadzi właścicielkę.Pani Kralik była potężną, tęgą niewiastą, czuć było od niej pot i zapach hiacyntów.Miała na głowie istną strzechę tłustych, kruczoczarnych włosów i Kunze pomyślał, że musiała zużyć na nie całe pudło czernidła.Wprowadziła gości do brudnego salonu, gdzie był dymiący kaflowy piec, nie posłane łóżko i okna popstrzone przez muchy.- Tak, pamiętam tę dziewczynę - odpowiedziała Kunzemu.Mówiła ostrożnie, ważąc i cedząc każde wypowiedziane słowo.- Wprowadziła się tutaj w środę, a w następny wtorek już nie żyła.- Chorowała może?- Nie mam pojęcia - odrzekła, wzruszając ramionami.- Znała zaledwie parę słów po niemiecku.- Jak się tu znalazła?- Przez moją znajomą, pokojówkę z Grand Hotelu, gdzie się Klara Brassay na początku zatrzymała.Widocznie zabrakło jej pieniędzy i rozglądała się za tańszym pomieszczeniem.W.chwili śmierci miała przy sobie w portmonetce pięć koron i parę halerzy.Była mi winna piętnaście koron.Ten młodzian za nią zapłacił.- Jaki młodzian?- Taki jeden, który się zajął pogrzebem.- Jak wyglądał?- Na eleganckiego pana.Był też bardzo przystojny.- Oficer?- Nie, cywil.- Był jej przyjacielem?- Nie wiem.Zjawił się tylko dwa razy.Nigdy nie siedział długo.Za drugim razem widocznie się pokłócili, bo strasznie płakała, kiedy wyszedł i trzasnął drzwiami.- O co się pokłócili?- Nie mam pojęcia.Nie podsłuchuję lokatorów.Zresztą kłócili się po węgiersku, więc nie rozumiałam.Mówiłam już panom, że ona nie znała niemieckiego.- Czy ten młodzian był Węgrem?- Nie.Wiedeńczykiem.Tak jak ja.Ale umiał po węgiersku.- Wspomniała pani, że zajął się pogrzebem.- To było tak.Po kłótni dziewczyna zamknęła się w pokoju.Na drugi dzień zaczęłam się zastanawiać, co ona takiego je, bo nie pozwalam lokatorom gotować w pokojach.Musi być taki nakaz, bo inaczej pensjonat pójdzie z dymem.Zapukałam do drzwi i spytałam, czy jej czegoś nie trzeba.Milczała, więc pomyślałam, że czuje się źle i nie chce, żeby jej przeszkadzano.Na trzeci dzień też nie było jej słychać, więc zapukałam, a kiedy dalej się nie odzywała, zaczęłam się denerwować.Otworzyłam drzwi zapasowym kluczem.Nie podobał mi się jej wygląd, więc wezwałam lekarza.A ten stwierdził, że dziewczyna nie żyje już od dwudziestu czterech godzin.- Pamięta pani nazwisko lekarza?- Tak, ale na nic się to zda, bo doktor Schnorr zmarł w zeszłym roku.- Mimo to zapiszę jego nazwisko.A teraz wracając do tego młodzieńca.Czy wie pani, jak się nazywał?- Nie.Ale kiedy się wprowadziła, wysyłałam raz dla niej list, który był adresowany na nazwisko Kornblume do odebrania na poste restante w Głównym Urzędzie Pocztowym.Skorzystałam ze sposobności i napisałam na ten sam adres donosząc, że umarła.Znalazłam także w jej rzeczach jakieś dokumenty, z których dowiedziałam się, że jej ojciec jest kalwińskim pastorem w jednym z węgierskich miasteczek.Do niego też napisałam.Nie było odpowiedzi, toteż pomyślałam, że albo nie jest jej ojcem, albo wcale się nie interesuje.Ale w tydzień później ktoś zadzwonił do drzwi i na progu stał właśnie jej ojciec w całej okazałości.Chociaż prawdę mówiąc okazały nie był, a nawet zbyt cherlawy jak na duchownego.- A co z tym młodzianem?- Zjawił się po dwóch dniach, jak napisałam pod tamten adres.Domyśliłam się, że był jej przyjacielem.Ale ona leżała już wtedy w kostnicy.Kazał mi spakować jej rzeczy i zwrócić rodzinie; zapłacił, co mi była winna, i poszedł załatwić pogrzeb.Pochował ją i nie zawiadomił o tym nikogo.Byłam tym urażona, bo chciałam być na pogrzebie.Przecież tak każe chrześcijański obyczaj.Kiedy przyjechał jej ojciec, to nie umiałam powiedzieć, gdzie ma szukać jej grobu.Znalazł go jednak przez Urząd Ewidencji, Biedactwo, spoczywa na Cmentarzu Głównym.Kunze wyjął fotografię porucznika Dorfrichtera, ubranego w galowy mundur z szablą u boku i w czako.- Zna pani tego mężczyznę? Spojrzała na fotografię i wykrzyknęła:- To on!- Absztyfikant Klary Brassay?- Nie.Porucznik, który otruł tych oficerów.Nazywa się Dorfrichter.Pisały o nim wszystkie gazety.Kunze wręczył jej następne zdjęcie.Było to powiększenie rodzinnej fotografii Dorfrichterów, zrobionej przed sześcioma laty, na której byli rodzice, siostra Petera i on sam z odkrytą głową i w ciemnym garniturze.- A ten? - spytał Kunze panią Kralik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]