[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie podejmowano próby wspięcia się na górę, atak był ograniczony do ciągłego ostrzału Występu i jego mieszkań­ców, trwającego przez całe popołudnie i kontynuowanego wieczorem.Banici nie mogli nic zrobić, żeby go powstrzymać, napastnicy znaj­dowali się zbyt daleko i byli za dobrze osłonięci.Poza jaskiniami nie było żadnego miejsca, gdzie bezpiecznie można się było poruszać.Wydawało się jasne, że utrata pełzacza nie zniechęciła federacji.Nie można było liczyć na przerwanie oblężenia.Miało ono być konty­nuowane do czasu, aż obrońcy będą na tyle osłabieni, by można ich było pokonać frontalnym atakiem.Niezależnie od tego, czy miało to trwać dni, tygodnie czy miesiące, wynik musiał być ten sam.Armia federacji gotowa była poczekać.Na górze obrońcy przemykali i kluczyli wśród gradu pocisków, miotając wyzwiska w stronę napastników i w miarę możności wy­konując swoje zadania.Lecz w zaciszu swoich kryjówek z rosnącym przekonaniem dawali wyraz swym podejrzeniom.Wbrew temu, w co wierzyli, Występ nie mógł zostać utrzymany.Morgana Leah zaprzątały jego własne troski.Umyślnie oddalił się od pozostałych i siedział znowu samotnie w osikowym gaju na drugim końcu cypla, z dala od głównych pozycji obronnych obozu, na których koncentrował się atak federacji.Ledwie uporał się ze swoją niezdolnością do pogodzenia się z utratą mocy Miecza Leah, a już musiał się zmierzyć z równie dręczącym dylematem swoich podejrzeń dotyczących tożsamości zdrajcy.Nie wiedział, co ma zrobić.Z pewnością powinien komuś powie­dzieć.Musi komuś powiedzieć.Ale komu?Padisharowi Creelowi? Gdyby powiedział Padisharowi, herszt ba­nitów mógłby mu uwierzyć albo nie, lecz w żadnym razie nie pozo­stawiłby sprawy przypadkowi.Padisharowi nie zależało w tym mo­mencie zupełnie na Steffie i Teel; po prostu by się ich pozbył - obojga.W końcu nie było sposobu, żeby ustalić, które z nich zdradziło ani nawet, że było to któreś z nich.A Padishar nie był w nastroju, żeby wyczekiwać na odpowiedź.Morgan pokręcił głową.Nie mógł powiedzieć Padisharowi.Steffowi? Gdyby się na to zdecydował, rozstrzygałby w istocie, że zdrajczynią jest Teel.Chciał w to uwierzyć, ale czy tak było naprawdę? Nawet jeśli było, wiedział, jaka będzie reakcja Steffa.Jego przyjaciel kochał Teel.Uratowała mu życie.Trudno było oczekiwać, że zechce bez jakiegoś dowodu przyjąć do wiadomości to, co Morgan mu powie.A Morgan nie miał żadnego dowodu - w każdym razie niczego, co można by wziąć do ręki i pokazać.Miał jedynie mniej lub bardziej przemyślane domysły.Wyeliminował Steffa.Komuś innemu? Nie było nikogo innego.Powiedziałby Parowi albo Collowi, gdyby tu byli, albo Wren, a nawet Walkerowi Bo­howi.Lecz członkowie rodziny Ohmsfordów rozpierzchli się na cztery strony świata i pozostał sam.Nie było nikogo, komu mógłby zaufać.Siedział wśród drzew, słuchając dalekich okrzyków i nawoływań obrońców, odgłosu katapult i łuków, skrzypienia metalu i drewna, brzęczenia lecących pocisków i huku ich uderzeń.Był odizolowany, stanowił wyspę w sercu bitwy, zagubiony wśród morza niezdecydo­wania i wątpliwości.Musiał coś zrobić - lecz nie chciał mu się objawić kierunek, w którym powinien podążyć.Tak bardzo pragnął wziąć udział w walce przeciw federacji, pójść na północ, żeby przy­łączyć się do banitów, podjąć poszukiwania Miecza Shannary, dopo­móc w zniszczeniu cieniowców.Takie były jego aspiracje, kiedy wyruszał - takie śmiałe plany! Miał porzucić swoją klaustrofobiczną egzystencję w ojczystych górach, bezsensowne ucieranie nosa urzędnikom przysyłanym przez federację, skończyć wreszcie z jało­wymi zabawami w wyprowadzanie z równowagi ludzi, którzy niczego nie mogli zmienić, nawet jeśli chcieli.Był powołany do dokonania czegoś wielkiego, czegoś wspaniałego.Czegoś, co zmieni bieg dziejów.Teraz miał po temu okazję.Mógł zmienić bieg dziejów jak nikt inny.A jednak siedział tu, niezdolny do zrobienia czegokolwiek.Powoli zbliżał się wieczór, oblężenie trwało z nie słabnącą siłą, a problem Morgana pozostawał nie rozwiązany.Raz opuścił lasek, żeby zobaczyć, co dzieje się ze Steffem i Teel - a raczej, żeby ich podejrzeć, sprawdzić, czy się w jakiś sposób nie zdradzą.Lecz u nich nie nastąpiła żadna zmiana.Steff wciąż był słaby i zdolny do pro­wadzenia rozmowy zaledwie przez kilka minut, po których zasypiał; Teel była milcząca i ostrożna.Obserwował ich skrycie, usiłując do­strzec coś, co pozwoliłoby mu rozstrzygnąć, czy jego podejrzenia mogą mieć jakieś podstawy w rzeczywistości, czy tkwi w nich choć źdźbło prawdy, opuścił ich z równie pustymi rękami jak wówczas, gdy przychodził.Było już niemal ciemno, kiedy odnalazł go Padishar Creel.Morgan pogrążony był w myślach, wciąż usiłując zdecydować, co powinien zrobić dalej, i nie usłyszał, jak herszt banitów się zbliża.Dopiero kiedy Padishar się odezwał, zdał sobie sprawę, że ktoś stoi obok.- Najbardziej odpowiada ci własne towarzystwo, nieprawdaż? Morgan podskoczył.- Co? Ach, to ty, Padisharze.Wybacz.Wielki mężczyzna usiadł naprzeciw niego.Jego twarz była zmę­czona i brudna od kurzu i potu.Jeśli dostrzegł zakłopotanie Morgana, to nie dał tego po sobie poznać.Wyciągnął nogi i odchylił ciało do tyłu, opierając się na łokciach i krzywiąc twarz z bólu, jaki sprawiały mu rany.- To był paskudny dzień, góralu - powiedział.Jego słowom towarzyszyło pełne goryczy westchnienie.- Dwudziestu dwóch lu­dzi nie żyje, dwóch następnych umrze zapewne przed świtem, a my chowamy się tutaj jak zagonione do nory lisy.Morgan w milczeniu skinął głową.Gorączkowo zastanawiał się nad tym, co powinien powiedzieć.- Prawdę powiedziawszy, nie bardzo podoba mi się to, co się dzieje.- Trudno było coś wyczytać z surowej twarzy Padishara.- Federacja tak długo będzie obiegać to miejsce, aż wszyscy zapomni­my, po co w ogóle tutaj przybyliśmy, a to nie przyczyni się zbytnio do realizacji moich planów ani do ożywienia nadziei wolno urodzo­nych.Uwiązani tu w ten sposób, nikomu nie możemy się na nic przydać.Są inne kryjówki i nadarzy się jeszcze sposobność do wy­równania rachunków z tymi tchórzami, którzy wysyłają przeciw nam istoty zrodzone z ciemnej magii, by wykonały za nich robotę, zamiast samemu stawić nam czoło.- Na chwilę urwał.- Zdecydowałem wiec, że nadszedł czas, by pomyśleć o wyniesieniu się stąd.- O ucieczce? - Morgan pochylił się do przodu.- Przez tylne drzwi, o których rozmawialiśmy.Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć.Będę potrzebował twojej pomocy.- Mojej pomocy? - Morgan wytrzeszczył oczy.Padishar wyprostował się powoli do pozycji siedzącej.- Chcę, żeby ktoś zaniósł wiadomość do Tyrsis, do Damson i Ohmsfordów.Powinni wiedzieć, co się stało.Sam bym poszedł, ale muszę pozostać, żeby bezpiecznie wyprowadzić ludzi.Pomyślałem więc, że może ty byłbyś zainteresowany.- Jestem.Zrobię to.- Morgan zgodził się od razu.- Nie tak szybko.- Ręka tamtego uniosła się ostrzegawczo.- Nie opuścimy Występu od razu, przypuszczalnie nie wcześniej niż za jakieś trzy albo cztery dni.Ranni nie powinni być jeszcze ruszani z miejsca.Ale chcę, żebyś ty wyruszył wcześniej.Ściśle mówiąc, jutro.Damson to bystra dziewczyna, z głową na karku, ale jest samowolna.Rozmyślałem trochę o tym wszystkim od czasu, kiedy mnie zapytałeś, czy może ona spróbować sprowadzić tutaj Ohmsfordów.Mogłem się mylić; może spróbować to zrobić.Musisz temu zapobiec.- Dobrze.- Wyjdziesz zatem tylnym wyjściem, jak powiedziałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •