[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadal jednak nie rozumiem, co to ma wspólnego z nami?Lorryn obrócił się, żeby na nią spojrzeć, podpierając się jedną ręką o zad ogiera.- Niewiele, poza tym, że będziemy musieli je opuścić, zanim dotrą do dużego stada.Myślę, że stado by nas nie zniosło, a ty nie jesteś raczej w stanie obłaskawić tylu bestii.Rena przypomniała sobie krew na pysku swej klaczy i wstrząs­nęła się.- Nie, sądzę, że nie.Lecz co z czarodziejami?- Cóż, myślałem o tym - odparł.- Ośmielę się twier­dzić, że odkąd przekroczyliśmy rzekę, pozostaliśmy z dala od wszelkich włości, do których elfowie kiedykolwiek rościli sobie prawo.Jeśli nie uda nam się znaleźć żadnych śladów, mówiących o obecności czarodziejów, to możemy cofnąć się do rzeki i przez jakiś czas posuwać się wzdłuż jej biegu.Ja zacznę nasłuchiwać myśli, co powinno nam ułatwić znalezienie jakiejś wskazówki, gdzie mogą się oni znajdować.Obydwoje natomiast możemy wy­patrywać smoków.- Ja już wypatrywałam smoków - przyznała otwarcie - i żadnych nie widziałam.- Ja z kolei nie wyczułem dotąd żadnych myśli, oprócz zwie­rzęcych, odkąd przebyliśmy rzekę.- Przyjrzał jej się badawczo ze swego miejsca na grzbiecie alikoma.- Uważam, że rozsądnie będzie, jeśli rzucę na nas obydwoje złudzenie pełnego człowieczeństwa.Tak na wszelki wypadek.Ukradkiem napięła bolące mięśnie i zaczęła mu się przyglądać równie badawczo.- Chyba masz rację - stwierdziła, zamyślona.- Za bar­dzo przypominasz elfa.- Ponadto tu, gdzie się znajdujemy, możemy łatwo natknąć się na wolnych ludzi - przypomniał jej.- Przeczytałem sporo książek historycznych o czasach pierwszej wojny czarodziejów i wcześniejszych.Zgodnie z nimi można się tu spodziewać kilku różnych gatunków ludzkich - grelowych jeźdźców.Kukury­dzianych Ludzi.Ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, jest chęć przestra­szenia kogokolwiek.Szczerze mówiąc, zarówno jeźdźcy, jak i Kukurydziani Ludzie, mogą myśleć o elfach tylko jako o wrogach.Wolałbym, żeby nie zaczęli do nas strzelać bez zadawania pytań.“Nie wiadomo, czy sama obecność alikornów nie zachęci ich do tego” - pomyślała.Nic jednak nie powiedziała, tylko mil­cząco przytaknęła ruchem głowy.Chwilę później poczuła to chara­kterystyczne mrowienie, które powiedziało jej, że Lorryn oddziaływuje na nią swą magią.“Ciekawa jestem, czy potrafiłabym zmienić swój wygląd, a przynajmniej uszy i oczy, w taki sam sposób, jak zmieniałam ptaki? - pomyślała.- W tej chwili lepiej nie próbować.Nie byłby to najlepszy pomysł, gdy muszę robić tyle rzeczy za pomocą swej magii”.Gdyby straciła kontrolę nad jednorogami.Lepiej nie dodawać kolejnej piłeczki do tych wszystkich, którymi już żongluje.Spojrzała w prawo i stwierdziła z ulgą, że słońce zbliża się już do horyzontu.Wkrótce nadejdzie pora, by się zatrzymać.- Musimy porozmawiać o tym, kiedy chcemy wypuścić alikorny - rzucił Lorryn.- Dziś wieczorem.- Jak zrobię kolację - odparła.Miała zrobić tę kolację w sensie dosłownym, z roślin, które uda im się uzbierać.Ponadto trzeba będzie też przygotować jakieś łakocie dla jednorogów, żeby być pewnym, że wrócą do nich po swym polowaniu.To właśnie było jedną z przyczyn, dla których czuła się tak zmęczona.Cały ciężar zdobywania żywności spoczywał na jej wątłych barkach, a nigdy dotąd nie używała tak często magii.Nawet nie przypuszczała, że może to być tak wyczerpujące.- Szkoda, że alikorny nie mogą, tak jak psy, przynieść nam czegoś ze swych polowań - powiedział marząco Lorryn.Za­pewne równie serdecznie jak ona miał dosyć ciasteczek z trawy i trawy duszonej.Jednak.Aż się zatrzęsła na wspomnienie pewnej nocy, kiedy jej klacz wróciła z polowania, mając na pysku nie tylko ślady krwi, lecz również nitkę, która mogła pochodzić z czyjejś odzieży.Przez pewien czas ich tropem podążał jakiś łowca i Rena marzyła o tym, by obecność jednorogów zniechęciła go do tego.Czy to mo­żliwe, że klacz wyczuła jej myśli i załatwiła rzecz po swojemu? Tego Rena nie wiedziała i zapewne nigdy się nie dowie, lecz myśliwy z całą pewnością zniknął po tej nocy.- Ja wcale nie żałuję - odpowiedziała teraz bratu.- Wcale!Caellach Gwain zmierzył swe audytorium wzrokiem pełnym satysfakcji.Jak na razie miał większość starszych i bardziej po­ważanych czarodziejów po swojej stronie.Również ci, którzy przedtem nie wypowiadali się głośno, teraz, kiedy Shana była daleko, bez obaw ujawnili swe prawdziwe poglądy.Caellach miał nadzieję, że dziewczyna na zawsze zostanie tam, gdzie jest obecnie.Bez jej podbechtywania młodzi nie byli już tak pewni siebie i swojej mocy.Tylko młodzież należąca do jej “wewnętrznego kręgu” nadal zuchwale sprzeciwiała się autoryte­tom.Na szczęście byli oni tak zajęci ogołacaniem starej cytadeli, że nie mieli czasu, by siać niezgodę wśród innych.- Powiem wam, co robię, żeby uzyskać pomoc, która mi się należy - Caellach zwrócił się do zebranych.- Zacząłem od ludzi.Oni są tak przyzwyczajeni do przyjmowania rozkazów od każdego, kto ma chociaż pozory władzy, że nigdy mnie o nic nie pytają, po prostu robią, co im każę.- Lekko ściągnął brwi.- Prawda, to jeszcze dzieci, ale nawet dzieci potrafią podnieść to, co gdzieś zostawię, lub przynieść na przykład mój obiad.- Czy nikt ich nigdy nie szuka? - odważył się spytać jeden ze słuchaczy.- Możliwe, że tak, lecz nikt nie zagląda w tym celu do moich komnat.Sądzę, że ktoś kto miał opiekować się tymi bachorami, zapewne sobie pomyślał, że wymknęły się, by się pobawić.Na­kazuję im mówić swym opiekunom, że czarodziej zlecił im ważne zadanie, i to najwyraźniej załatwia sprawę.Szczerze wątpił, żeby w całym tym rozgardiaszu, panującym obe­cnie w cytadeli, ktokolwiek dostrzegł brak dzieci, które “pożyczał” sobie z zespołów roboczych.Roiło się tu od dzieci ludzi i czaro­dziejów, z których nie było żadnego pożytku przy pracach wymagających siły lub wytrzymałości.Pozostawało tylko to, co on nazywał “drobnymi obowiązkami domowymi”, więc dlaczego nie miały by one należycie wykorzystywać czasu, służąc jednemu panu, zamiast na przykład nosić trzcinę czy robić podobnie bzdurne rzeczy?To im mniej więcej powiedział, a oni kiwali rozważnie głowami.- Wybierzcie sobie te przestraszone - doradził im.- Ta­kie, które próbują schodzić wszystkim z oczu i chowają się po ką­tach, jeśli tylko im się uda.Tymi najłatwiej kierować, i mało pra­wdopodobne, żeby ktoś odczuł ich nieobecność.I pomyślcie, jeśli są tak nieśmiałe, to wyświadczymy im przysługę, jeśli będziemy trzymać je z dala od tłumu! Te dzieci niewątpliwie potrzebują silnej ręki, kogoś, kto będzie im wydawał szczegółowe polecenia, tak że­by same nie musiały myśleć.- Uniósł ironicznie brwi na widok wątpliwości malujących się na jednej czy drugiej twarzy.- Tak czy inaczej dzieci nie powinny myśleć.Nie są powołane do myśle­nia.Powinny słuchać, uczyć się i wykonywać polecenia.- Zapewne masz rację - odezwał się jeden z tych niezu­pełnie przekonanych - ale jednak.- Och, nie bądź tak uczuciowy, to tylko ludzie - warknął inny, zanim ten pierwszy zdążył wystąpić z czymś konkretnym na poparcie swoich wątpliwości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •