[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozornie niczymszczególnym nie wyróżniał się ani nie zwracał na mnie uwagi, ale czułem, że to on.Był tam, gdziepowinien być.Miał długie włosy i brodę jak Chrystus."Chrystus" ubrany w dżinsy i wojskowąbluzę z insygniami sierżanta marines.Pod pachą ściskał na pewno magnum 44.Nie cierpiałemserdecznie tej broni, ale z jakichś przyczyn ceniła ją większość z moich klientów.Musiałem sięwięc godzić na jej użycie.- Sam odjedz! - warknąłem do gliniarza.- Możesz oberwać!Ruszyłem przed siebie, prosto na "Chrystusa" jedzącego kukurydzę.Chciałem, by to był on, i pragnąłem, by musiał strzelać mi w twarz.Właściwie skąd tacyjak on biorą milion? Nie wyglądał na krezusa, choć w kontrakcie nie wymagałem oczywiście, żebymoi klienci byli ubrani jak do opery.Swoją drogą - zdecydowałem w duchu - trzeba chyba podnieść cenę.Teraz za milionnowych dolców muszę się wystawiać na strzał byle łachmyty, który ma forsę i pozwolenie na broń.Szedłem przed siebie, coraz bardziej zmniejszając dzielący nas dystans.Morderca zauważyłto.Leniwie, nie śpiesząc się, przestał jeść, zmiął tutkę w kulę i ugniótł w pięści.Spokojnym łukiemposłał ją do kosza na śmieci, a potem sięgnął pod kurtkę, wycierając o nią wilgotne czy tłustepaluchy.Teraz! - przebiegło mi przez głowę.Znać było zawodowca w każdym ruchu.Dziwne, że tacy, którzy mogą być najemnikami wkażdym miejscu na świecie i za dobrą forsę, wolą wyrzucać ją, by strzelać do mnie.To byłoniezrozumiałe i wymagało odrębnych studiów.W tej chwili nie miałem na nie czasu.Kątem okadostrzegłem w barowozie podejrzany ruch.Dwaj sprzedawcy-lekarze w białych kitlach patrzyli namnie wyczekująco.Właściwie nawet nie na mnie, lecz nieco poza moje plecy.Było to dziwne, alezrozumiałem, co się święci dopiero wtedy, gdy "Chrystus" zamiast spodziewanego magnum wyjąłz wewnętrznej kieszeni bluzy wymiętą paczkę cameli, i gdy przypomniałem sobie policjanta.Wpółobrocie dostałem z policyjnego "buldoga" jedną kulę w prawą łopatkę.Jakieś zwierzę zaryczało we mnie z bólu, ale ja nie zdążyłem wydać głosu, bo drugi strzał trafił mnie w lewą skroń.Znowuumarłem.Byłem jednym z pięciu tysięcy ochotników szkolonych dla kosmicznego programu "Arka".Proponowane warunki były parszywe, bo i sam program był taki, ja zaś nie miałem właściwieżadnych widoków - " sierota, dwa razy poprawczak, trzy lata w więzieniach stanowych i rok wfederalnym.Na dodatek nazywam się John Hopkins, więc mimo zaledwie kilku klas zyskałemprzydomek "Uniwerek".Kiedy ogłosili "Arkę", stawiłem się bez namysłu.Zawsze to lepsze od wojska, którego nielubiłem, odkąd mojemu bratu na poligonie wsadzili przez pomyłkę w dupę pocisk z bazooki.Gdyby chodziło o inny program, nie o "Arkę", nie miałbym szans, bo karanych i tumanów doNASA nie biorą, ale do "Arki" pasowałem.Tam potrzebowali twardych, krnąbrnych facetów,których można by bez żadnej szkody - a nawet z korzyścią dla reszty społeczeństwa - wysłać naobce planety, by sprawdzić, jak przystosują się do nowych warunków.Szkolono pięć tysięcychłopa, ale nie wszyscy mieli lecieć, a przynajmniej nie wszyscy razem.Przygotowywano grupy posto pięćdziesiąt osób, z których wybrani - dwójki, trójki lub pojedynczy faceci - mieli być wysłanina rok na jakąś zakazaną planetkę i pozostawieni własnym siłom bez możliwości kontaktu.To byłjeden z warunków eksperymentu.Po roku rakiety miały przylecieć i zabrać skazańców-bohaterówlub to, co po nich zostało.Ostrożne szacunki wskazywały, że eksperyment przeżyje dziesięć Procent spośród nas.Niemartwiłem się tym zbytnio, nie dlatego, bym nazbyt wierzył w swoje siły, ale dlatego, że byłem wpołowie stawki w szesnastej grupie - i liczyłem, że w razie paniki zdołam urwać się na czas.Niemiałem ochoty zostać martwym bohaterem.Na razie liczyłem na przynajmniej kilka lat spokojnegożycia z dachem nad głową, pełnym kotłem i regularnymi przepustkami.Atrakcyjność mojegonowego zajęcia podnosił fakt posiadania niebieskiego uniformu z wieloma naszywkami, dozłudzenia przypominającego mundur zawodowych astronautów.Nawet jeśli nie był on aż takpodobny, jak mnie się zdawało, to przynajmniej nie rozróżniały tego dziewczęta z miasteczekpołożonych wokół bazy.Zciągały majtki równie chętnie przed nami, jak i przed zawodowcami.Tak minęły mi dwa lata.Od czasu do czasu przebąkiwano, że nas zredukują, bo budżetNASA jest przeciążony i podnoszą się głosy przeciwko utrzymywaniu przez rząd bandy nierobów,ale na razie cięć nie było.Jednak instruktorzy co rusz powtarzali nam, żebyśmy za bardzo nie rozrabiali.Nikt się tymnie przejmował, bo rozumieliśmy, że to takie samo gadanie, jakiego po uszy mieliśmy w różnychsądach, aresztach i więzieniach naszego pięknego i wolnego kraju [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •