[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było dosyć ciepło i jasno, bo długi dzień nie miał się jeszcze ku końcowi.Renę ponownie ujął lornetkę i skierował na daleką kępę drzew.Sieć gałązek rysowała się nader dokładnie.Na jednym z liści spoczywał niby-owad wielkości pszczoły.Upewniony, że spostrzega normalną przyrodę Temy, a nie jakieś halucynacje, postanowił ze spokojem i zimną krwią zbadać szokujące wcześniejsze odkrycie, które tak nim wstrząsnęło.Przede wszystkim był ciekaw, czy i teraz ujrzy to samo.Nic się nie zmieniło.Zoolog wyjął zza pasa kamerę i utrwalił w krysztale obraz.Żałował, że nie miał przy sobie zwykłego aparatu dającego natychmiast zdjęcie, mógłby bowiem w ten sposób sprawdzić swe spostrzeżenia.Nie ulegało jednak wątpliwości, że zjawisko jest realne.Czyżby ewolucja mogła ograniczyć cały organizm do samej głowy? A serce i inne narządy wewnętrzne też znalazły przytułek w tej uniwersalnej mózgoczaszce? — ironizował, polemizując sam z sobą.Szybko jednak doszedł do przekonania, że ten ostatni argument można podważyć.A samogłów? — zastanowił się.Przed oczami wyobraźni stanęła mu ta ryba oceaniczna dwutonowej wagi, która wyglądała, jakby składała się jedynie z walcowatej głowy, jakby odciętej od korpusu mieczem.Podobna konstrukcja zwierzęcia Jadowego wydawała się znacznie bardziej utrudniona: łeb olbrzyma na kurzych łapkach? Ponieważ Renę nie mógł zaprzeczyć niesamowitemu widokowi, jaki oglądał przez lornetkę, zapragnął zbadać go tym wnikliwiej.Obraz był tak wyrazisty, jakby znajdował się o parę kroków.Stado liczyło kilkanaście okazów.Renę nastawił szkła na maksymalne powiększenie, przy którym pole widzenia zajęła jedna głowa.Wyglądało, że tworzy ona samoistną całość spoczywającą na zwartym niskim mchu.Trochę większa od ludzkiej, a zwłaszcza szersza, ukształtowana była całkiem inaczej.Para ogromnych oczu o szparkowatej źrenicy zajmowała tak znaczną część „twarzy", iż wydawało się, że jedynym przeznaczeniem głowy jest użyczenie miejsca tym jaskrawozielonym ślepiom, które patrzyły jakoś przejmująco — ani drapieżnie, ani łagodnie.Nie była to głowa żadnego z zaobserwowanych dotąd zwierząt Temy.Czy mogła należeć do istoty obdarzonej inteligencją? Niesamowity wyraz oczu stanowił rażące zaprzeczenie tego obrazu Temida, jaki Renę zdążył wytworzyć w fantazji.Oczy przedzielała jakaś narośl przypominająca trąbkę, w której można było dopatrywać się nosa tylko przez analogię umiejscowienia.Poniżej wysuwała się morda, z profilu wydłużona, przeważnie wpółotwarta, w której czeluściach gęstniało ciemnofioletowe ubarwienie.Nie miała ani warg, ani widocznych zębów.Zakończona była spiczastymi występami, prawdopodobnie z substancji rogowej.Domniemany Temid.Widzę tu tylko monstrualnie rozrośniętą obudowę oczu — rozważał zoolog.— A gdzież dogodne miejsce dla odpowiednio wysklepionej mózgoczaszki? Zmieściłby się tam najwyżej mózg psa.I taka istota miałaby krzesać ogień?!Renę przypomniał sobie, jak przekonywał córkę, że nawet u psychozoów mózg może się mieścić w dowolnej części ciała, byle był należycie chroniony.A teraz, na konkretnym przykładzie, sam nie chciał w to uwierzyć.Chciał się bronić przed tym antropomorfizowaniem, lecz — z drugiej strony — u obserwowanych okazów nie widział innego miejsca na ten narząd, skoro stanowiły tylko głowę.I tak źle, i tak niedobrze.Nasunął mu się jeszcze jeden obraz.Jeśli rzeczywiście był to łeb olbrzyma na kurzych łapkach, nawet przy takim przypłaszczonym kształcie głowy stosunek wagi mózgu do wagi ciała mógł być bez porównania korzystniejszy niż u ludzi.Jakie byłyby szansę człowieka w starciu z taką inteligencją? Oczywiście nie chodzi tylko o stosunek wagowy mózgu i ciała.Wiele zależy od pofałdowania kory, subtelnych szczegółów budowy mózgowia.A odpowiednik rąk? — Renę zadawał sobie kolejne pytanie.— Gdzież wystarczająco sprawne kończyny uwolnione od funkcji podpierania ciała, przystosowane do wykonywania złożonych ruchów, zdolne do precyzyjnych czynności, do twórczości artystycznej, do celowej pracy w myśl zaleceń takiego arcymózgu?Nagle skupisko śledzonych okazów poruszyło się jak na komendę.Przodem sunęła jedna głowa, prawdopodobnie przywódca grupy, a może tylko stada.Za nią reszta oddalała się bez zbytniego pośpiechu.Teraz Renę mógłby przez lornetkę zbadać pośrednio sprawę nóg, na podstawie ruchu głów i sposobu rozchylania się mchu.Powziął jednak inny zamiar.— Dogonię was! — zawołał w podnieceniu.— Dogonię, odrętwię, ba! uprowadzę do bazy.Ostatnie słowa utonęły w szumie wirolotu, który niby strzałę wzbił zoologa w powietrze.ŚLADY NAD JEZIOREMOd ostatniego periastronalnego położenia Temy okolicy tej jeszcze nie nawiedził śnieg.Był to suchy step, z rzadka porośnięty kępami roślin zarodnikowych o fiszbinowatych, twardych liściach, od spodu zaopatrzonych w cieniutki występ zbudowany głównie z krzemionki.Taki twór, tnący nie gorzej od stali, sprawiał, że blaszki liściowe nie mogły stać się pastwą żadnych roślinożer-ców.A ponieważ innej flory nie było tu prawie wcale, obszar ten omijały większe zwierzęta.Astrid wybrała ten step do badań geofizycznych dokonywanych z łkara.Miał on szczególne walory i pod pewnym względem żaden opisany dotąd przez członków wyprawy skrawek planety nie mógł z nim współzawodniczyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]