[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No cóż, to prawda, nikt nie uciekał.Po prostu siedzieli i przyglądali się, jak płoną.Na chwilę zapanowała cisza pośród rozpalonej jak piec pustyni.Tylko podmuchy wiatru wzdychały w poczerniałym od sadzy wraku autobusu i poruszały białymi wstążeczkami.- Pomyślałem, że pojadę kawałek drogą i zobaczę, czy nie uda mi się wpaść na ślad tego indiańskiego chłopca - powiedział Lloyd.- Może pojechałaby pani ze mną? Na pewno nie mieszka daleko; jest niewidomy.Kathleen spojrzała ze zdumieniem na Lloyda.- Ależ jeśli jest niewidomy.?- On nic nie widział, on tylko słyszał.Może słyszał coś więcej, trzeba tylko, żeby sobie przypomniał.Tak czy owak, warto spróbować.- W takim razie w porządku - zgodziła się Kathleen.- Ale muszę jeszcze coś zrobić.To potrwa tylko chwilkę.- Bardzo proszę - powiedział Lloyd.Podczas gdy czekał, poszła do swojego samochodu, otworzyła bagażnik, wyjęła wieniec z białych jedwabnych wstążek i takich samych kwiatów.Przez środek napisane były słowa: „Michael Kerwin, Mój Ukochany Mąż.Niechaj żyje na wieki”.Podeszła do autobusu i przywiązała go na przedzie.Potem opuściła na chwilę głowę w niemym pożegnaniu.Przejechali nie więcej niż półtorej mili, gdy po lewej natknęli się na odchodzącą pod kątem ostrym drogę.Wyblakły na słońcu drogowskaz pokazywał, że w kierunku północno-zachodnim znajduje się „benzyna, żywność oraz indiański fax-radiotelefon”.Lloyd skręcił i Kathleen w camarro poszła jego śladem.Jechali grzbietem pasma porozrzucanych szeroko pagórków, czasami zniżając się aż do poziomu cienistych arroyo, by zaraz potem powrócić do góry na słońce.Przebywszy jakieś trzy kilometry, ujrzeli w oddali stację benzynową ze stojącym tuż obok niewielkim budynkiem przypominającym stodołę, za którym mieściła się kolekcja zdezelowanych przyczep i wozów campingowych.Szyld głosił: „Wypożyczalnia przyczep”.W górze kręciły się wiatraki trzech pomp wodnych, dookoła zaś włóczyły się bezpańskie psy.Zbliżając się, minęli wielką, ręcznie malowaną tablicę, reklamującą „Oryginalne Pamiątki Pechanga Indianina Jacka.Piwo Hot Dogi Koce Paciorki.Turkusowa Biżuteria.Wypożyczalnia wideo”.Zatrzymali się przed budynkiem podobnym do stodoły, którego podwójne wrota były otwarte na oścież i niczym przydrożna kapliczka obwieszone pióropuszami, siodłami, kocami w jaskrawych kolorach, fajkami pokoju, lassami, kowbojskimi spodniami i wszelkiego rodzaju śmieciem sprzedawanym jako pamiątki przez Indian.Zardzewiały automat do coca-coli podrygiwał z hałasem u wejścia, a nieco dalej, uwiązany na długim łańcuchu, jak gdyby mógł spróbować ucieczki, stał na jednej nodze staroświecki automat z gumą do żucia, do połowy wypełniony wyblakłymi na słońcu kuleczkami.Chłopiec w ciemnych okularach, o czarnych włosach sięgających ramion, którego nie można było jeszcze nazwać nastolatkiem, siedział na bujanym fotelu przy wejściu, paląc papierosa i słuchając z walkmana Prince'a.Od hałasu wydawanego przez When Doves Cry musiały pękać mu bębenki w uszach, gdyż Lloyd usłyszał muzykę już z odległości trzech metrów.- Poszukuję chłopca zwanego Tony Express - powiedział Lloyd.Chłopak skrzywił się, nie zdejmując z uszu słuchawek.- Zdaje się, że cię nie słyszy - zasugerowała Kathleen.Lloyd zrobił krok do przodu, podniósł lewą słuchawkę i wrzasnął mu do ucha:- Poszukuję chłopca zwanego Tony Express! Chłopak zdjął słuchawki i z pretensją potarł ucho.- Cholera, człowieku, może jestem ślepy, ale z pewnością nie głuchy.- Przepraszam - powiedział doń Lloyd.- Ty pewnie jesteś Tony Express!- Nawet jeżeli tak, to co ci do tego?- To, że właśnie ciebie szukam.- No cóż, człowieku, w takim razie mnie znalazłeś.Czego chcesz?- Pomocy w pewnej sprawie, to wszystko.- A jakże! A może byś tak kupił parę naprawdę zgrabnych mokasynów, gwarantowana ręczna robota? Albo przybory do fajki wykonane z prawdziwej kości, albo drewnianą kołyskę? Te kołyski wyglądają ekstra, rozumiesz, możesz je wypełnić kompozycją z suchych liści i powiesić w kuchni na ścianie.Całą ich kupę sprzedałem firmie Cannell & Chaffin.- Cannell & Chaffin, dekoratorzy wnętrz.- Lloyd popatrzył na Kathleen ze zdumieniem.- Wierzy pani temu chłopakowi? - spytał ją.- To ci dopiero przedsiębiorczy Pechanga.- Trzeba być na fali, człowieku - odparł Tony Express.- Może lalkę tańca słońca?Pomacał z jednej strony fotela i podniósł długi kij udekorowany skórą i futrem, ogonami wiewiórczymi i paciorkami.Na jego końcu wymalowane było niewielkie, wykrzywione złością oblicze.- Do czego to służy? - zapytała Kathleen.- Zapewnia ci zemstę, jeśli ją odpowiednio poprosisz.- Kto tu coś mówił o zemście? - powiedział Lloyd.Tony Express wybuchnął wysokim, załamującym się śmiechem.- Nikt nic nie mówił o zemście, człowieku.Bo nie musiał.Nie przyszliście tu, żeby coś kupić, co to, to nie, bo zaraz zaczęlibyście mnie pytać, po ile koce albo czy przyjmuję karty VISA, albo występować z tekstem: „Popatrz, kochanie, na tę wspaniałą koszulę tańca deszczu; mogłabym ją zakładać do gry w golfa”.- Zapatrujesz się na ten świat dość sceptycznie, nieprawdaż? - zapytał go Lloyd, już w następnej chwili żałując użycia słowa zapatrujesz.- Co to znaczy „sceptycznie”?- Gorzko, bez złudzeń - wyjaśnił Lloyd.Tony Express uśmiechnął się.- To dlatego, że go nie widzę, człowieku.Nie widzę jego barw i nie widzę jego fałszywie kolorowego oblicza.Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co to jest kolor [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •