[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uradowało ją to, bowiem za nic nie chciałaby oglądać go jako zgrzybiałego starca.A te jastrzębie rysy twarzy i płonące oczy! Robił o wiele większe wrażenie niż najlepsze nawet zdjęcia czy hologramy.Ubrany był w czarny płaszcz przeciwdeszczowy.Miał ze sobą dwie sztuki bagażu - coś, co przypominało walizkę i perforowane pudło z rączką.Na jego włosach i brwiach lśniły krople deszczu, spływające po policzkach i czole.Zapragnęła podbiec bliżej i zaoferować własną bluzkę do otarcia twarzy.Zamiast tego nachyliła się i zebrała porozrzucane na podłodze gazety.Prostując się, zasłoniła nimi częściowo twarz i podeszła do stojącego przy kontuarze recepcji krzesła, udając, że ma zamiar czytać.- Pokój i dziewczynę, sir? - usłyszała głos Horacego.- Znakomicie - odparł, kładąc bagaż na podłogę.- Z powodu tej paskudnej pogody - mówił dalej Horacy - mamy dziś całkiem spory wybór.- Położył na kontuarze gruby album.- Zobaczymy więc, która odpowiadałaby panu najbardziej.Liczyła w duchu odwracane karty księgi, którą znała już na pamięć.Cztery, pięć.Chwila przerwy.Sześć.Zatrzymał się."Och, nie!" - westchnęła z rozpaczą.To będzie Jeanne lub Synthe.Nie one, nie dla niego! Być może Meg lub Kyla.Ale nie krowiooka Jeanne lub Synthe, która ważyła o dwadzieścia funtów więcej niż wskazywała to jej fotografia.Odważyła się podnieść wzrok i spostrzegła Horacego, który siedział za kontuarem i podnosił właśnie do oczu gazetę.Powodowana nagłym impulsem, zerwała się na równe nogi i stanęła tuż obok niego.- Komandorze Malacar.Zamierzała powiedzieć to śmiało i pewnie, jednak jej ściśnięte gardło zdobyło się jedynie na niepewny szeptOdwrócił się i spojrzał jej prosto w twarz.Zerknął na pogrążonego w lekturze Horacego i szybkim ruchem położył palec na wargach.- Witaj.Jak się nazywasz?- Jackara.- Tym razem jej głos zabrzmiał zdecydowanie lepiej.- Pracujesz tutaj? Skinęła głową.- Jesteś już zajęta?Ponowny ruch głowy, tym razem w przeczeniu.- Recepcjonista!Wskazał kciukiem na Jackarę.- Ją - rzucił krótko.Horacy z nieszczęśliwą miną przełknął gwałtownie ślinę.- Sir, lepiej, jeżeli pana uprzedzę.- zaczął.- Ją - powtórzył Malacar.- Wpisz mnie.- Jak pan sobie życzy, sir.- Horacy położył na blacie czysty blankiet i pióro.- Ale.- Nazwisko Rory Jimson.Przybywam z Miadod, na Comphor.Płacę teraz czy później?- Teraz, sir.Osiemnaście jednostek.- Ile to będzie w dolarach DYNAB?- Czternaście i pół.Malacar wyciągnął z kieszeni zwitek banknotów i zapłacił.Horacy otworzył usta, zamknął i powiedział:- Jeżeli coś będzie nie w porządku, proszę mnie natychmiast powiadomić.Malacar skinął krótko głową i nachylił się po bagaże.- Jeżeli pan chwileczkę zaczeka, wezwę bagażowego.- Dziękuję, ale nie jest to konieczne.- Dobrze.Jackara pokaże panu drogę do pokoju.Zakręcił pióro, westchnął i powrócił do lektury.Malacar ruszył za nią do windy.Studiując jej pełną figurę, usiłował przypomnieć sobie jej twarz.- Shind, przygotuj się do transmisji i przekazu - polecił po wejściu do windy.- Jestem gotowy.- Nie przestrasz się, Jackaro i staraj się nie okazywać, że mnie słyszysz.Powiedz mi, skąd o mnie wiesz.- Jesteś telepatą!- Odpowiedz po prostu na pytanie, i pamiętaj, że jednym gestem dłoni mogę zniszczyć połowę tego budynku.- Tutaj wysiadamy - powiedziała i powiodła go długim korytarzem, oświetlonym tkwiącymi w listwach przypodłogowych lampami.Pokrywające ścianę wzory przywodziły na myśl pręgowaną skórę tygrysa.Nadawało to kroczącej przed nim dziewczynie niepokojący, zwodniczy wygląd, wydawała się emanować zwierzęcą niemal naturą.W powietrzu wyczuł słabe opary podniecającego narkotyku.Przy wylotach wentylatorów wydawały się one silniejsze.- Wiele razy widziałam twoje zdjęcia.Dużo o tobie czytałam.Przyznaję, że mam w pokoju wszystkie twoje fotografie, nawet te dwie wydane w CL.Roześmiał się i polecił, by Shind przerwał połączenie z dziewczyną.- Mówi prawdę, Shind? - zapytał po chwili.- Tak.Podziwia pana ze ślepą wręcz ufnością.W tej chwili jest podniecona i zdenerwowana.- A więc żadnej pułapki?- Żadnej.Zatrzymała się przed drzwiami i przekręciła klucz w zamku.Otworzyła je mocnym pchnięciem, lecz zamiast wejść lub odsunąć się na bok, odwróciła się gwałtownie i spojrzała mu prosto w oczy.Sprawiała wrażenie, iż za chwilę wybuchnie płaczem.- Cokolwiek tam zobaczysz, nie śmiej się ze mnie - powiedziała cicho.- Proszę.- Nie będę - przyrzekł.Odstąpiła na bok.Wszedł do środka i rozejrzał się dookoła.Jego wzrok spoczął na pejczach, a potem na wiszącej nad łóżkiem fotografii.Uśmiechnął się pod nosem i postawił bagaże na podłodze.Skrzypnęły zamykane drzwi.Niewielki pokoik stanowił szczyt ascetyzmu.Szare, pozbawione jakichkolwiek ozdób ściany, jedyne okno zamknięte na głucho.Zaczynał rozumieć.- Tak - powiedział Shind.- Przygotuj się do transmisji i przekazu.- Jestem gotowy.- Jackaro, czy w tym pokoju są jakieś urządzenia monitorujące?- Niezupełnie.Byłoby to nielegalne.Są jednak urządzenia, za pomocą których mogę kogoś wezwać.- Czy są w tej chwili włączone?- Nie.- A więc nikt nie usłyszy, o czym rozmawiamy?- Nie - powiedziała głośno.Odwróciła się.Stała oparta plecami o drzwi, wpatrując się w niego otwartymi szeroko oczyma, z zalęknionym wyrazem twarzy.- Nie musisz się mnie obawiać - powiedział łagodnie.- Przecież śpisz ze mną co noc, prawda?Czując się niezręcznie, gdy nie odpowiedziała, zdjął płaszcz i rozejrzał się dookoła.- Czy masz jakieś miejsce, gdzie mógłbym to wysuszyć?Postąpiła do przodu i wyciągnęła rękę.- Wezmę to.Powieszę pod prysznicem.Nieomal wyszarpnęła mu go z rąk i szybkim krokiem przeszła do sąsiedniego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.Trzasnął przekręcany zamek.Po chwili usłyszał odgłos gwałtownych torsji.Ruszył w stronę drzwi, mając zamiar zastukać i zapytać, czy wszystko w porządku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •