[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Andrzej Zimniak”Ostatni gladiatorzy”Martwa cisza trwa w nieruchomym, zastygłym powietrzu.Księżyc osrebrza górne piętra liści rododendronów? łopianów?, spływa strumykami błękitnego blasku niżej, przenika plątowiska łodyg aż w końcu kładzie misterną sieć bladych prześwitów na, dywanie mchu.Suchy, miękki mech jest dobry na posłanie.Sterta liści stanowi niezłą kołdrę.I ta dziewczyna obok ma zupełnie dobre, bo ciepłe, ciało.Tylko takie bezpłciowe, odstręczające.Dzwoni telefon.Już po raz drugi tej nocy.Do licha! Nie dają spać.Kobieta koło niego porusza się, przeciąga, siada.Liście miękką strugą ściekają jej z ramion i piersi, na jasnej plamie torsu Księżyc rysuje zjawiskową, marmurkową mozaikę.- Ty też to słyszysz? - pyta, lecz ona patrzy na niego bezmyślnie pustymi oczami, z kącika ust płynie świetlista nitka śluzu.Mężczyzna, wstaje, otrzepuje liście, idzie w kierunku zarośli.Długo oddaje mocz, a mierzwa mchu przyjmuje go gładko i cicho, tak jak kobieta powinna przyjmować mężczyznę.Cisza jest ciepła i aksamitna, niemal namacalna, głęboka jak studzienna czerń pod parasolowatymi liśćmi, gdzie - to aż dziwne - nie czai się, nie może się czaić żadne niebezpieczeństwo !I znów dzwonek, ostry, natarczywy.Ten ktoś z drugiej strony niecierpliwi się, klnie pad nosem, ściska słuchawkę w spotniałych palcach.- Dobrze, dobrze, już idę - mruczy Mężczyzna.- Nie denerwuj się, bracie, zrozum, że tutaj jest druga w nocy.Drapiąc się aż do bólu: w owłosioną pierś wraca, niezbyt delikatnie układa Kobietę na mchu i zagrzebuje ją w liściach.- Trzeba będzie kiedyś się zmusić - znów mówi do siebie nagle nieruchomieje.W samym środku księżycowej plamy, na pniu najbliższego drzewa, na umocowanej do kory półce.Mężczyzna unosi się powoli, na sprężyście ugiętych nogach okrąża legowisko, przyczajony, jakby bojąc się spłoszyć strachliwe zwierzę, zbliża się do drzewa, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z wycieniowanego Księżycem owalu, z rączki rzeźbionej w kości słoniowej, z bielejącej kratki płytek kontaktowych, ze źródła całonocnych telefonicznych nawoływań.Jednym skokiem jest przy chropawym pniu, wyciąga ramię.lecz pólka znajduje się za wysoko, może w sam raz dla pięciometrowego olbrzyma, ale nie dla niego, karzełka z innej bajki.Chwyta szorstki pień między uda, sycząc z bólu przyciska pierś do sęków, wspina się niezdarnie, oślepiany nieforemnym, obciętym z jednej strony Księżycem.Szponiasto zakrzywione palce trafiają na pustkę, na wskroś przenikają mamiącą plamę poświaty - Mężczyzna traci równowagę, pośród trzasku gałęzi, z głośnym przekleństwem, wali się w dół, na kopce sprężystego mchu.Góra liści drga, porusza się, rozstępuje, niebieskawa biel wynurza się z szarej piany listowia - Kobieta patrzy przez chwilę bezmyślnie na zastygłe w konwulsji wściekłości ciało Mężczyzny, potem odwraca.się ruchem ze zwolnionego filmu i zastyga w pozycji wymagającej najmniejszego wysiłku mięśni, ze zwieszoną głową, w pozie niesłusznie skarconego dziecka.- Czy to jest bezpieczne, doktorze? Kelvin spojrzał na niego ponad grubymi wypukłościami szkieł, w których pełzały rozciągnięte refleksy lamp.- Dla ciebie, dwukrotnego dezertera z Sił Sprzymierzonych, z pewnością tak.- A dla,.innych?- Odpowiem w ten sposób: przeżywalność ludzi po całkowitym odwodnieniu wynosi czterdzieści procent.Statystycznie, rzecz jasna.- Robiono doświadczenia?Nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami.Podszedł do wizjera i włączył reflektory, oświetlające grawitującą w pobliżu kapsułę.- Doktorze.- podszedł nieśmiało, ogarnięty nagłym lękiem.- Nie maż się jak baba- warknął Kelvin z niespodziewaną złością.Chętnie zamieniłbym się z tobą.Tam - wskazał na rozdęty, niebieski balon kuli ziemskiej - będę miał mniej szans.- Nie zgłosił pan nawet swojej kandydatury.- Ciekawe, jak ona będzie wyglądała po pięciu wiekach - cicho powiedział wpatrzony w wizjer Kelvin, trąc kciukiem soczewki grubych szkieł".Cisza.Przerażająca, wszechwładna cisza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •