[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrza³em na ni¹ bacznie, ale puœci³em to mimo uszu.- S³usznie.To by³a lalka w stroju z Huyler.Taka jak ta, któr¹ widzieliœ-my w magazynie.- Sk¹d pan to wie, u licha?- Móg³bym powiedzieæ, ¿e jestem medium.Móg³bym powiedzieæ, ¿ejestem geniuszem.W rzeczywistoœci posiadam dostêp do pewnych infor-macji, których wy nie macie.- No, to niech pan siê nimi podzieli z nami.- Powiedzia³a to oczywiœ-cie Belinda.- Nie.- Dlaczego?- Bo w Amsterdamie s¹ ludzie, którzy mogliby was zabraæ, wsadziæ dozacisznego, ciemnego pokoju i zmusiæ do mówienia.Nast¹pi³a d³u¿sza pauza, po czym Belinda spyta³a:- A pan by nie mówi³?- Mo¿e i tak - przyzna³em.- Ale przede wszystkim nie by³oby im³atwo wsadziæ mnie do tego zacisznego, ciemnego pokoju.- Wzi¹³em plikfaktur.- Czy któraœ z was s³ysza³a kiedy o Kasteel Linden? Nie? Ja te¿ nie.Okazuje siê jednak, ¿e stamt¹d dostarczaj¹ naszym przyjacio³om, Morgen-sternowi i Muggenthalerowi, du¿¹ iloœæ zegarów wahad³owych.- A po co? - zapyta³a Maggie.- Tego nie wiem - sk³ama³em jawnie.= Mo¿e tu byæ jakiœ zwi¹zek.Prosi³em Astrid, ¿eby wytropi³a Ÿród³o pewnego typu zegarów.Wiecie,ona mia³a masê podaiemnych powi¹zañ, których wcale nie chcia³a.Aleteraz jej nie ma.Zajmê siê tym jutro.- My to zrobimy dzisiaj - odpar³a Belinda.- Mo¿emy pojechaæ totego Kastel i.- Je¿eli to zrobicie, znajdziecie siê w pierwszym samolocie odlatuj¹cymz powrotem do Anglii.Nie mam ochoty marnowaæ czasu na wyci¹ganiewas z dna fosy, która otacza ten zamek.Jasne?- Tak jest - odpowiedzia³y potulnie.Zaczyna³o byæ coraz bardziejniepokoj¹co jasne, ¿e nie uwa¿aj¹ mnie za tak groŸnego, jak by siê wydawa³o.Zebra³em papiery i wsta³em.- Resztê dnia macie woln¹.Zobaczymy siê jutro rano.Rzecz dziwna, nie wydawa³y siê zbyt zadowoloné, ¿e resztê dnia maj¹dla siebie.Maggie zapyta³a:- A pan?- Ma³a wycieczka samochodem na wieœ.¯eby mi siê rozjaœni³o w g³o-wie.Potem drzemka, a wieczorem mo¿e przeja¿d¿ka statkiem.- Taka romantyczna nocna przeja¿d¿ka po kana³ach? - Belinda stara³asiê mówiæ beztrosko, ale jej to nie wychodzi³o.Obydwie z Maggie zdawa³ysiê byæ zaprz¹tniête czymœ, co mi siê wymknê³o.- Przecie¿ bêdzie panpotrzebowa³ kogoœ, kto by pana ubezpiecza³, no nie? Ja te¿ pojadê.- Innym razem.Ale wy nie wybierajcie siê na kana³y.Nawet niezbli¿ajcie siê do kana³ów.Trzymajcie siê z daleka od nocnych lokali., nade wszystko trzymajcié siê z daleka od portu czy tego magazynu.- Pan te¿ niech siê nigdzie nie wybiera dziœ wieczorem.Spojrza³em na Maggie.Przez piêæ lat nigdy nie odezwa³a siê tak ostro,nawet zaciekle, a ju¿ z pewnoœci¹ nigdy nie mówi³a mi, co mam robiæ._hwyci³a mnie za rêkê, co by³o równie nies³ychane.- Proszê!- Maggie!- Musi pan pop³yn¹æ dzisiaj tym statkiem?- Ale¿, Maggie.- O drugiej nad ranem?- Co siê dzieje, Maggie? To do ciebie niepodobne.- Nie wiem.Owszem, wiem.Chodz¹ mi ostre ciarki po plecach.- Powiedz im, ¿eby chodzi³y delikatniej.Belinda post¹pi³a krok ku mnie.- Maggie ma racjê.Nie powinien pan dzisiaj jechaæ.- Twarz mia³astê¿a³¹ z niepokoju.- I ty te¿, Belindo?- Proszê !W pokoju zapanowa³o dziwne napiêcie, którego nie mog³em ani ruszzrozumieæ.Obydwie mia³y na twarzach b³agalny wyraz, w oczach nieomalrozpacz, tak jakbym oznajmi³, ¿e zamierzam skoczyæ ze ska³y.: - Maggie idzie o to, ¿eby pan siê z nami nie rozstawa³ - powiedzia³a_Zindâ.Maggie kiwnê³a g³ow¹.- Niech pan nie wychodzi dziœ wieczorem.Proszê zostaæ z nami.' - A, do diab³a! - odrzek³em.- Jak nastêpnym razem bêdê potrzebowa³pomocy za granic¹, przywiozê ze sob¹ twardsze dziewczyny.- Chcia³em jemin¹æ id¹c ku drzwiom, ale Maggie zagrodzi³a mi drogê, wspiê³a siê napalce i poca³owa³a mnie.W sekundê póŸniej Belinda zrobi³a to samo.-_Hardzo niedobre dla dyscypliny - powiedzia³em.Sherman zbityz __tropu.- Doprawdy, bardzo niedobre._i Otworzy³em drzwi i obróci³em siê, aby sprawdziæ, czy zgadzaj¹ siê_ zemn¹.Jednak¿e nic nie powiedzia³y, tylko sta³y z dziwnie osowia³ymitwarzami._.Z irytacj¹ potrz¹sn¹³em g³ow¹ i wyszed³em.Wracaj¹c do "Rembrandta" kupi³em po drodze papier pakowy i sznu-rek.U siebie w pokoju zawin¹³em w to garnitur, który ju¿ mniej wiêcejwróci³ do formy po przemoczeniu ubieg³ej nocy, wypisa³em na paczceccyjne nazwisko i adres i zanios³em j¹ do recepcji.Kierownik by³ naposterunku112 113- Gdzie jest najbli¿szy urz¹d pocztowy? - zapyta³em.- Moje uszanowanie panu.- Wyszukanie przyjazne powitanie by³oautomatyczne, ale kierownik ju¿ siê nie uœmiecha³.- Mo¿emy to panuza³atwiæ.- Dziêkujê, ale chcê to nadaæ osobiœcie.- A, rozumiem.- Nic nie rozumia³, w szczególnoœci tego, ¿e niechcia³em powodowaæ ¿adnego unoszenia brwi ani marszczenia czo³a nawidok pana Shermana wychodz¹cego z du¿¹ paczk¹ pod pach¹.Poda³ miadres, którego nie potrzebowa³em.W³o¿y³em paczkê do baga¿nika ¨wozu policyjnego i ruszy³em przezmiasto i przedmieœcia, a¿ wreszcie znalaz³em siê w wiejskiej okolicyzmierzaj¹c na pó³noc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •