[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciekawym, dlaczego prezesowa dziś nie wspominała o pannie Izabeli? No, już ja pytać się nie będę.Od razu wzięliby nas na języki."Zasnął i marzyło mu się, że jest baronem zakochanym i chorym, a Starski odgrywa przy nim rolęprzyjaciela dom.Ocknął się i roześmiał.Już to wyleczyłoby mnie od razu" - szepnął.Ranek znowu zeszedł mu na łapaniu ryb z panną Felicją i Ochockim.Gdy zaś o pierwszej wszyscyzebrali się na śniadanie, pani Wąsowska odezwała się:- Babcia pozwoli nam osiodłać dwa konie: mnie i panu Wokulskiemu, prawda? - A potem zwróciwszysię do Wokulskiego dodała:- Za pół godziny jedziemy.Od tej chwili zaczyna pan służbę przy mnie.- Państwo tylko we dwoje pojadą? - spytała zapłoniona panna Felicja.- Czy i ty miałabyś chęć jechać z panem Julianem?- Tylko proszę.bez żadnych dysponowań moją osobą - zaprotestował Ochocki.- Felcia zostanie ze mną - wtrąciła prezesowa.Pannie Felicji krew i łzy napłynęły do oczu.Spojrzała na Wokulskiego naprzód z gniewem, potem zewzgardą, a nareszcie wybiegła z pokoju pod pozorem znalezienia chustki.Gdy wróciła, wyglądała jakMaria Stuart przebaczająca swoim oprawcom i miała czerwony nosek.Punkt o drugiej przyprowadzono dwa piękne wierzchowce.Wokulski stanął przy swoim, a w parę minutukazała się pani Wąsowska.Miała obcisłą amazonkę, kształty Junony, kasztanowate włosy zebrane wjeden węzeł.Końcem nogi oparła się na ręku stangreta i jak sprężyna rzuciła się na siodło.Szpicrózgadrżała w jej ręce.Wokulski tymczasem spokojnie dopasowywał strzemiona.- Prędzej, panie, prędzej - wołała ściągając lejce koniowi, który kręcił się w koło i przysiadał na zadzie.- Za bramą ruszamy galopem.Avanti, Savoya!.Nareszcie Wokulski siadł na konia, pani Wąsowska niecierpliwie uderzyła swego szpicrózgą i wyjechałaza folwark.Droga ciągnęła się aleją lipową, mającą z wiorstę długości.Po obu stronach leżało szarepole, a na nim tu i ówdzie widać było sterty pszenicy, duże jak chaty.Niebo czyste, słońce wesołe, zdaleka dolatywał jęk młocarni.Kilka minut jechali kłusem.Potem pani Wąsowska położyła rękojeść szpicrózgi na ustach, pochyliła się ipoleciała galopem.Welon kapelusza chwiał się za nią jak popielate skrzydło.- Avanti! avanti!.Znowu biegli kilka minut.Nagle pani osadziła konia na miejscu, była zarumieniona i zadyszana.- Dosyć - rzekła - teraz pojedziemy wolno.Uniosła się na siodle i uważnie patrzyła w stronę błękitnegolasu, który było widać daleko na wschodzie.Aleja skończyła się; jechali polem, na którym zieleniły sięgrusze i szarzały sterty.- Powiedz mi pan - rzekła - czy to wielka przyjemność dorabiać się majątku?- Nie - odparł Wokulski po chwilowym namyśle.- Ale wydawać przyjemnie? - Nie wiem.- Nie wiesz pan? A jednak cuda opowiadają o pańskim majątku.Mówią, że masz pan ze sześćdziesiąttysięcy rocznie.- Dziś mam znacznie więcej, ale wydaję bardzo mało.- Ileż?- Z dziesięć tysięcy.- Szkoda.Ja w roku zeszłym postanowiłam wydać masę pieniędzy.Plenipotent i kasjer zapewniająmnie, że wydałam dwadzieścia siedem tysięcy.Szalałam, no - i nie spłoszyłam nudów.Dziś, myślęsobie, zapytam pana: jakie robi wrażenie sześćdziesiąt tysięcy wydanych w ciągu roku? ale pan tyle niewydajesz.Szkoda.Wiesz pan co?.Wydaj kiedy sześćdziesiąt, no - sto tysięcy na rok i powiedz mipan: czy to robi sensację i jaką? Dobrze?.- Z góry mogę pani powiedzieć, że nie robi.- Nie?.Więc na cóż są pieniądze?:.Jeżeli sto tysięcy rubli rocznie nie daje szczęścia, cóż go da?- Można je mieć przy tysiącu rubli.Szczęście każdy nosi w sobie.- Ale je skądsiś bierze do siebie.- Nie, pani.- I to mówi pan, taki człowiek niezwykły?- Gdybym nawet był niezwykłym, to tylko przez cierpienia, nie przez szczęście.A tym mniej nie przezwydatki.Pod lasem ukazał się tuman kurzu.Pani Wąsowska chwilę popatrzyła, potem nagle zacięłakonia i skręciła na prawo, w pole, bez drogi.- Avanti!.avanti!.Jechali z dziesięć minut, a teraz Wokulski zatrzymał konia.Stał na wzgórzu, nad łąką tak piękną jakmarzenie.Co w niej było pięknym, czy zieloność trawy, czy kręty bieg rzeczułki, czy drzewapochylające się nad nią, czy pogodne niebo? Wokulski nie wiedział.Ale pani Wąsowska nie zachwycała się.Pędziła z góry na złamanie karku, jakby chcąc zaimponowaćswemu towarzyszowi odwagą.Gdy Wokulski powoli zjechał z góry, zwróciła do niego konia i zawołałaniecierpliwie:- Ach, panie, czy pan zawsze taki nudny? Przecież nic po to wzięłam pana na spacer, ażeby ziewać.Proszę mnie bawić, tylko zaraz.- Zaraz?.Dobrze.Pan Starski jest to bardzo zajmujący człowiek.Pochyliła się na siodło, jakby padając w tył, i przeciągle spojrzała Wokulskiemu w oczy.- Ach! - zawołała ze śmiechem - nie spodziewałam się usłyszeć tak banalnego frazesu od pana.PanStarski zajmujący.Dla kogo?.Chyba dla takich.takich.łabędzic jak panna Ewelina, bo naprzykład już dla mnie przestał nim być.- Jednakże.- Nie ma jednakże.Był nim kiedyś, kiedym miała zamiar stać się męczennicą małżeństwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •