[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podłe,ale miłe.Mniejsza o nie! A tymczasem gdy raz opanuje człowiekaidea, już go nie opuszcza i nie zdradza nigdy.Położył rękę na ramieniu Wokulskiego i patrząc mu w oczyjakimś rozstrzelonym i rozmarzonym wzrokiem spytał:- Wszakże pan myślał kiedyś o machinach latających?.Nieo kierowaniu balonami, które są lżejsze od powietrza, bo tobłazeństwo, ale - o locie machiny ciężkiej, napełnionej i ob-warowanej jak pancernik?.Czy pan rozumie, jaki nastąpiłbyprzewrót w świecie po podobnym wynalazku?.Nie ma fortec,armii, granic.Znikają narody, lecz za to w nadziemskich bu-dowlach przychodzą na świat istoty podobne do aniołów lubstarożytnych bogów.Już ujarzmiliśmy wiatr, ciepło, światło,piorun.Czy więc nie sądzisz pan, że nadeszła pora nam sa-mym wyzwolić się z oków ciężkości?.To idea leżąca dziś w du-chu czasu.Inni już pracują nad nią; mnie ona dopiero nasyca,ale od stóp do głów.Co mnie ciotka z jej radami i prawidłamidobrego tonu!.Co mnie żeniaczka, kobiety, a nawet mikrosko-py, stosy i lampy elektryczne?.Oszaleję albo.przypnę ludz-kości skrzydła.- A gdybyś pan je nawet przypiął, to co?.- spytał Wokulski.229Bolesław Prus- Sława, jakiej nie dosięgnął jeszcze żaden człowiek - odparłOchocki.- To moja żona, to moja kobieta.Bądź pan zdrów, muszę iść.Uścisnął Wokulskiemu rękę, zbiegł ze wzgórza i zniknął międzydrzewami.Na Ogród Botaniczny i na Łazienki zapadał już mrok.„Wariat czy geniusz?.- szepnął Wokulski, czując, że sam jestw najwyższym stopniu rozstrojony.- A jeżeli geniusz?.”Wstał i poszedł w głąb ogrodu, między spacerujących ludzi.Zdawało mu się, że nad pagórkiem, z którego uciekł, unosi się jakaśświęta groza.W Ogrodzie Botanicznym było prawie ciasno; na każdej ulicytłoczyły się kolumny, gromady, a przynajmniej szeregi spacerują-cych; każda ławka uginała się pod ciżbą osób.Zastępowano Wokul-skiemu drogę, deptano po piętach, potrącano łokciami; rozmawia-no i śmiano się ze wszystkich stron.Wzdłuż Alei Ujazdowskiej, podmurem Belwederskiego ogrodu, pod sztachetami od strony szpitala,na ulicach najmniej uczęszczanych, nawet na zagrodzonych ścież-kach, wszędzie było pełno i wesoło.Im więcej ciemniało w naturze,tym gęściej i hałaśliwiej robiło się między ludźmi.„Zaczyna mi już braknąć miejsca na świecie!.” - szepnął.Przeszedł do Łazienek i tu znalazł spokojniejsze ustronie.Naniebie zaiskrzyło się kilka gwiazd, przez powietrze, od Alei, ciągnąłszmer przechodniów, a od stawu wilgoć.Czasem nad głową przele-ciał mu huczny chrabąszcz albo cicho przemknął nietoperz; w głębiparku kwilił żałośnie jakiś ptak, na próżno wzywający towarzysza;na stawie rozlegał się daleki plusk wioseł i śmiechy młodych ko-biet.Naprzeciw zobaczył parę ludzi pochylonych ku sobie i szepczą-cych.Ustąpili mu z drogi i ukryli się w cieniu drzew.Opanował gożal i szyderstwo.„Oto są szczęśliwi zakochani! - pomyślał.- Szepczą i uciekają jakzłodzieje.Pięknie urządzony świat, co?.Ciekawym, o ile byłoby230LALKAlepiej, gdyby władał nim Lucyper?.A gdyby mi zastąpił drogę jakibandyta i zabił w tym kącie?.”I wyobrażał sobie, jaki to przyjemny musi być chłód noża wbite-go w rozgorączkowane serce.„Na nieszczęście - westchnął - dziś nie wolno zabijać innych, tyl-ko siebie można; byle od razu i dobrze.No!.”Wspomnienie o tak niezawodnym środku ucieczki uspokoiłogo.Stopniowo pogrążał się w jakimś uroczystym nastroju; zdawałomu się, że nadchodzi moment, w którym powinien zrobić rachuneksumienia czy też ogólny bilans życia.„Gdybym był najwyższym sędzią - myślał - i gdyby spytanomnie, kto jest wart panny Izabeli: Ochocki czy Wokulski, mu-siałbym przyznać, że - Ochocki.O osiemnaście lat młodszy odemnie (osiemnaście lat!.) i taki piękny.W dwudziestym ósmymroku życia skończył dwa fakultety (ja w tym wieku ledwie zaczy-nałem się uczyć.) i już zrobił trzy wynalazki (ja żadnego!).A nadto wszystko jest naczyniem, w którym wylęga się wielka idea.Dziwaczna to rzecz: machina latająca, ale faktem jest, że on zna-lazł dla niej genialny i jedynie możliwy punkt wyjścia.Machinalatająca musi być cięższa, nie zaś jak balon lżejsza od powietrza;boć wszystko, co prawidłowo lata, począwszy od muchy, skoń-czywszy na olbrzymim sępie, jest od powietrza cięższe.Ma praw-dziwy punkt wyjścia, ma twórczy umysł, czego dowiódł bodajbyswoim mikroskopem i lampą; któż wie zatem, czy nie uda mu sięzbudować machiny latającej? A w takim razie będzie większymdla ludzkości od Newtona i Napoleona, razem wziętych.I ja mamz nim współzawodniczyć?.A jeżeli stanie kiedy kwestia: któryz nas dwu powinien się usunąć, czyliż będę się wahał?.Cóż toza piekło powiedzieć sobie, że muszę moją nicość złożyć na ofiaręczłowiekowi ostatecznie takiemu jak ja, śmiertelnemu, ulegające-mu chorobom i omyłkom, a nade wszystko - tak naiwnemu.Boćto jeszcze dzieciak, co on mi nie wygadywał?.”231Bolesław PrusDziwny traf.Gdy Wokulski był subiektem w sklepie kolonial-nym, marzył o perpetum mobile, machinie, która by się sama po-ruszała.Gdy zaś wstąpiwszy do Szkoły Przygotowawczej poznał,że taka machina jest niedorzecznością, wówczas najtajniejszymi najulubieńszym jego pragnieniem było - wynaleźć sposób kiero-wania balonami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •