[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ogłuszający warkot wyrwał Ogilvy'ego ze snu.Wydawało mu się, że na statku wybuchł pożar, bo statek jest bombardowany.Są na Atlantyku w czasie wojny.Tak było czterdzieści lat temu.Zdał sobie sprawę z pomyłki dopiero wtedy, gdy postawił stopy na miękkim dywanie kabiny.To nie była zimna wilgotna stal wojennego okrętu eskortującego konwój.Ogłuszający hałas umilkł.Powróciła pamięć.Był pijany snem.Rozsunął szczelne zasłony okna i popatrzył na gigantyczny pokład Lewiatana.Helikopter! Był w powietrzu przed statkiem.Ogilvy przetarł oczy i spojrzał na morze.Zobaczył żagiel jakieś pięć mil przed dziobem.Włożył szlafrok i podjechał windą jedno piętro na mostek.Zegar w kabinie nawigacyjnej wskazywał dziewiątą trzydzieści rano.Na mostku służbę pełnił trzeci oficer.Stał w tej chwili przy oknie i popijając kawę, wpatrywał się w helikopter.Ogilvy zbliżył się bezszelestnie.- Co to wszystko ma znaczyć?! - powiedział ostrym tonem.Trzeci oficer zesztywniał, odstawił kawę, stanął na baczność i obrócił się.- Panie kapitanie!?- Kto zezwolił na start helikoptera?- Powiedział, że widzi żagiel, panie kapitanie!Ogilvy przyłożył do oczu lornetkę.Helikopter pędził/nad wodą zbliżając się do żagla.Kapitan odjął lornetkę od oczu i rzucił ją na półkę.Potrząsając palcem wskazał radiotelefon.- Dajcie mi go!- Panie kapitanie?- Natychmiast połączcie się z nim!- Tak jest, panie kapitanie!Trzeci oficer pobiegł do radiotelefonu i zaczął wzywać pilota.- Ma natychmiast wracać! - powiedział kapitan.- On mówi, że chce się lepiej przyjrzeć tej żaglówce.- Ma natychmiast wrócić! - ryknął kapitan.Ogilvy wyszedł na skrzydło mostka i przyglądał się zbliżającej się sylwetce helikoptera.Odległy szum rotora zastąpiły wizgi i jęki turbiny, znacznie przenikliwsze.Helikopter osiadł na pokładzie.Kapitan odczekał, aż maszyna została zabezpieczona linkami i pilot wolno ruszył pokładową ścieżką ku windzie, po czym włączył pokładowy megafon:- Pilot helikoptera natychmiast na mostek! - głos groźnie i ponuro rozszedł się po statku.Ogilvy czekał wściekły.Mimo długiego snu, odczuwał wielkie znużenie.Odzyskał energię, gdy pilot pojawił się na mostku.- Gdzież to pan leciał?- Sprawdzałem żaglówkę - odparł pilot.Powiedział to beztrosko, chociaż w oczach ukrytych za okularami błysnął niepokój.- Sprawdzał pan żaglówkę, ach tak?Pilot przestąpił z nogi na nogę.- No tak, po to tu jestem.- Drogi panie - odezwał się Ogilvy fałszywie słodkim głosem.- Na przyszłość będzie pan czekał na zezwolenie moje lub pierwszego oficera i dopiero wówczas będzie pan mógł wsiadać do helikoptera.Czy to jasne?- Tak.Ale.- Ale co? - smagnął kapitan.- Ale jeśli to jest sytuacja nagła? Jeśli taki facet na nas poluje? Mam wówczas tracić czas na proszenie pana o zezwolenie?Ogilvy palcem wskazał jacht na morzu.Lewiatan płynął szybko i jacht był już tak blisko, że dostrzegalne stały się szczegóły.- Niech mi pan opisze ten jacht! - warknął Ogilvy.Pilot wzruszył ramionami.- Jacht jak jacht!- Czy ma jakieś charakterystyczne cechy?W ostrym świetle dnia pilot zmrużył oczy.- Jest biały i z przodu ma czerwony żagiel.- To jest spinaker! Przedni żagiel na dziobie! Jest zawieszony na przednim maszcie.Jest jeszcze jeden maszt.Widzi go pan, drogi pilocie?- Aha - pilot wygiął wargi w ironicznym uśmieszku.Kapitan kontynuował, jakby nic nie zauważył.- I ten drugi maszt jest tuż przed rumplem.Widzi pan?- Widzę.Z góry widziałem znacznie lepiej.Stąd jest gorsza widoczność.Pan ma dobre oczy, kapitanie.- To jest kecz! - powiedział Ogilvy.- Niech pan za mną powtórzy.Kecz!- Hola, kapitanie.- Kecz - powiedział Ogilvy lodowatym głosem.- Chwileczkę.- Kecz!Pilot językiem zwilżył wargi.- Może być.To jest kecz.- Dwa maszty, ty głupcze! Kecz! Jacht Hardina to slup.Jeden maszt.Jeden fok.Niech pan mi da papier i ołówek.Z kieszeni kurtki pilot wyjął notatnik.Ogilvy niemal go wyrwał z obleczonej w rękawiczkę ręki i swoim własnym złotym piórem narysował trójkątną sylwetkę.- Jeden maszt, jeden grot, jeden fok.I kiedy pan taki jacht zobaczy, to spyta mnie pan o pozwolenie opuszczenia pokładu/ Nie zgadzam się, żeby jakiś głupek zrywał się helikopterem z pokładu, kiedy mu przyjdzie ochota na wycieczkę!Ogilvy wrócił do łóżka, ale już nie mógł zasnąć.Helikopter to najgłupszy, jaki sobie można wyobrazić, sposób ochrony tankowca.Lada moment załoga będzie wiedziała, że coś się dzieje.Wszyscy będą zdenerwowani i zaniepokojeni, ilekroć helikopter wystartuje.Już i tak się źle stało, że z Southampton wypłynęli pod znakiem krwi z powodu wypadku stewarda.Nie będzie spokoju w czasie tego rejsu, jeśli helikopter będzie hasał.Musi być dobrze zabezpieczony na pokładzie, a pilot winien pozostawać w areszcie kabinowym.Pilocika czeka jeszcze nie lada niespodzianka, gdy wypłyną na południowe wody.Głupota! Hardin był minimalnym zagrożeniem.Skąd mu w ogóle przyszło do głowy, że taki statek można zatopić.Może cierpi na popularne złudzenie, że pusty tankowiec jest napełnioną gazem bombą, pod którą wystarczy podłożyć zapałkę.Nie wie o tym, że każdy zbiornik jest zneutralizowany dzięki wpompowaniu spalin i pozbyciu się tlenu.Do takiego zbiornika można wrzucić płonący dom po to, żeby ugasić pożar.Jedna rakieta przeciwko półkilometrowej długości statkowi! Ten człowiek jest szaleńcem lub głupcem.Oczywiście, że i jedna rakieta może wyrządzić pewne szkody i dlatego też kapitan Ogilvy opracował prostą i absolutnie pewną metodę obrony.Zbyt prostą, aby wtajemni­czać w nią kapitana Jamesa Bruce'a i jemu podobnych w dyrekcji generalnej.Ponownie narzucił szlafrok, włożył kabinowe pantofle i zadzwonił do stewarda po herbatę.Gdy ją otrzymał, przeszedł z filiżanką do gabinetu - jednego z trzech pomieszczeń apartamentu.Na ścianie wyłożonej boazerią wisiała wielka mapa szlaku tankowców - jedenaś­cie tysięcy mil dokoła Afryki - wszystkie morza między Europą a Arabią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •