[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeżyłam rzeczy mogące przerazić niejednego.Mogłam polegać jedynie na własnej pomysłowości.Nadchodziła noc i nie “ chciałam, aby zaskoczyła mnie w otwartym terenie, który mógł być nawiedzany przez przemierzające ciemności istoty.Schronienie mogłam znaleźć w ruinach.Może za zruj­nowanymi ścianami było miejsce, w którym mogłabym się ukryć i przenocować do rana.Pobliski ogromny mur zawalił się w kilku punktach pozwalając na swobodne wejście na wybrukowany kamien­nymi płytami dziedziniec.W zewnętrznych ścianach tkwiły resztki okiennych i drzwiowych ościeżnic.Z ich ciemnego wnętrza można było mnie z łatwością obserwować, chociaż ja nadal nie widziałam nikogo.Wszędzie fruwały tylko ptaki.Przypomniałam sobie niezadowolenie Elys, gdy zastanawiała się, dlaczego w lesie nie ma żadnego skrzyd­latego stworzenia.Może zwabiały je dojrzewające jagody.Na ścianie, która kiedyś musiała stanowić fragment wielkiego Głównego Hallu, pośród rozrośniętych pnączy dzikiego wina brzmiał nieprzerwany trzepot skrzydeł sugerujący, że w gęstwinie kryły się także gniazda.Chociaż nie usłyszałam żadnych kroków, żadnego szeles­tu zeszłorocznych opadłych liści, odwróciwszy się stwier­dziłam, że jestem obserwowana.Przy zbutwiałych drzwiach siedział kot - nie taki, jakie hodowano w Dales i lubiono za pogromy urządzane pośród ucztujących w spichlerzach szczurów i myszy.Był on przynajmniej dwukrotnie większy od największego domowego kota.Sierść miał złotobrązową, a pomiędzy oczyma widniał ciemniejszy pasek futra w kształcie litery “V".Podobny znak wyróżniał się w górnej części podbrzusza.W odległości kilku kroków siedział drugi, podobny do pierwszego osobnik, ale trochę mniejszy i szczuplejszy, sierść miał jednak podobnie ubarwioną.Ptaki wydawały się nie zwracać uwagi na swych naturalnych wrogów.Fruwały nad ich głowami zajęte własnymi sprawami.Oprócz kotów przed drugimi drzwiami przysiadł kołysząc się na łapach mały niedźwiadek.Ujrzawszy jego rudo-brązową postać, cala zesztywniałam.Odruchowo sięgnęłam po nie istniejącą broń.To był bardzo mały niedźwiadek, ale w pobliżu mogła być jego matka - wtedy znalazłabym się w pułapce gorszej od tej, w którą niedawno wpadłam.Dobrze znałam opo­wiadania myśliwych.Niedźwiedzice, którym wydawało się, że ich młode znajdują się w niebezpieczeństwie, mogły być bardzo groźne.Podczas gdy oba koty patrzyły na mnie nieruchomo - tak jak zwykle koty patrzą się na istoty należące do mojej rasy wyznaczając oddzielającą je od nas przepaść (zawsze miałam wrażenie, iż uważały ową przepaść za stworzoną dla ich własnych celów) - niedźwiadek spojrzał na mnie przelotnie.Kłapnął na muchę, a potem zaczął się drapać po zaokrąglonym brzuchu zakończoną pazurami łapą.Ten gest rozbroił mnie i powoli odetchnęłam, wpatrując się w zwierzę.Przedtem byłam zbyt przerażona, żeby się poruszyć - teraz odważyłam się cofnąć powoli w kierunku przerwy w murze, przez którą dostałam się na dziedziniec.Znaj­dowałam się na cudzym terenie i powinnam była się wycofać.Z całego serca miałam nadzieję, że mi się to uda.“Samica.bardzo młoda.i bardzo głupia."Stanęłam raptownie i rozejrzałam się wokoło.Kto to powiedział!? W powietrzu rozbrzmiewały jedynie ptasie krzyki i gwizdy.Nikogo nie było.A jednak - coś słyszałam.Kto mnie w taki sposób ocenił? Byłam pewna, że owe słowa dotyczyły właśnie mojej osoby.Złapałam za sprzączkę pasa przygotowując się do obrony, podobnie jak uczyniłam to już wcześniej.Tylko - kto był tutaj moim wrogiem?“Młodość jest stanem, przez który każdy musi przejść.A ona nie jest naprawdę głupia.jak mi się wydaje.tylko nie nauczona.A to zupełnie coś innego."Gwałtownie przełknęłam ślinę.Lewą ręką odsunęłam z oczu zwisające pasmo włosów, warkocze rozplotły się i nie miałam już hełmu, który mógłby utrzymać je na miejscu - z całej mocy uważnie wpatrywałam się w trój­kę - w dwa wielkie koty i małego niedźwiadka.Nie było tutaj nikogo innego - poza ptakami.Mniejszy z kotów podniósł się powoli i podszedł do mnie.Nie cofnęłam się, a nawet opuściłam dłoń, w której trzymałam pas.Kot podszedł blisko i usiadł w takiej samej pełnej godności pozycji jak jego towarzysz, zwinąwszy ogon wokół przednich łap.Złote oczy patrzyły prosto w moje, pochwyciły moje spojrzenie - i przytrzymały - teraz już wiedziałam!- Kim jesteście? - Musiałam zwilżyć usta językiem i zmusić się do wypowiedzenia tego pytania.Głos odbił się echem od pustych oczodołów okien, wydawał się drobnym dźwiękiem w panującej tutaj ciszy.Nie było żadnej odpowiedzi.Nie mogłam się jednak mylić.Przedtem przemówiło właśnie owo siedzące przede mną zwierzę - albo to większe znajdujące się za nim.Jedno z nich oceniło mnie bardzo lekceważąco, drugie odpowiedziało z większą dozą tolerancji.I słyszałam to wszystko w moich myślach!ROZDZIAŁ 10KEROVANW milczeniu pracowałem razem z Jervonem, napoiliśmy i spętaliśmy konie, a potem pozostawiliśmy je na pastwisku.Przez cały czas myślałem o wszystkim, co się do tej pory wydarzyło.Stałem i patrzyłem na wschodzący księżyc i wspominałem srebrzystą czarę - czarę, która mogłaby być wyrzeźbiona z tej lśniącej tarczy.Tej nocy gwiazdy wydawały się błyszczeć nienaturalnym silnym blaskiem, były niczym klejnoty połyskujące na bezchmurnym niebie.Poza doliną, przez którą płynął strumień, znajdował się otwarty teren poprzecinany ciemnymi kępami drzew lub krzewów.Byłem przyzwyczajony do chroniących skalnych załomów Dales.Teraz, gdy pod wpływem nieznanego impulsu wdrapałem się na stromy brzeg rzeki i patrzyłem na gęstniejące cienie, każda kępa zarośli wydawała się ciemnym jeziorem.Niebo płonęło, było czyste, bezkresne.ale ziemia stanowiła tajemnicę, to nie był łatwy szlak dla kogoś takiego jak ja.Owiał mnie nocny wiatr.Zdjąłem hełm, silny podmuch rozwiał mi włosy i wysuszył pot, ochłodził mnie.może za bardzo.W tej krainie dominowało srebro i czerń - srebro w górze i czerń w dole.Przyciągała nas owa ciemność.Coś się we mnie nagle obudziło, wynurzyło z głębokiego uśpienia i zniknęło, zanim zdołałem pojąć, co się dzieje.Czy to wspomnienie? Nie.Już dwukrotnie przebywałem Ziemie Spustoszone.To prawda, ale nigdy w tym kierunku.Nie mogłem przecież rozpoznawać znajdującej się przede inną krainy.A jednak.Mocno potrząsnąłem głową odrzucając takie marzenia.Potrzebowałem dokładnie określonego celu, skoncentro­wania się na tym, co było najważniejsze na całym świecie - na odnalezieniu Joisan.Jednak jak.Niechętnie powróciłem do ciemnego obozowiska, gdzie pozostali moi towarzysze.Stanąłem przed nimi.- Trzeba ją odnaleźć - powiedziałem ponuro.- Moje konie uciekły, jestem zmuszony wziąć jej wierzchowca.- Jedziemy z nastaniem brzasku - powiedział z prze­konaniem Jeryon.- Jedźcie bezpieczni.Nieście w sercach moją wdzięcz­ność za pomoc, jaką ofiarowaliście mojej pani.- Nic nie rozumiesz.- Z otaczającej ciemności dobiegł mnie głos Elys.- Jedziemy z tobą.Zesztywniałem na chwilę, uczucie winy otuliło mnie niczym szczelnie okrywający płaszcz.To z mojego powodu Joisan spotkało ogromne niebezpieczeństwo, czy tych dwoje także miało mieć udział w ratunku, jaki zamierzałem jej przynieść? Pragnąłem tylko nienawiści - i chciałem ją dawać wszystkim wokół, aby także odczuli jej palący żar [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •