[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Właśnie, co tu robisz, ty mały kretynie? Szpiegujesz, co? Chcesz nas wydać Bonedome'owi? - Bonedome był dyrektorem ich domu.To pan Henderson mający kanciastą głowę z pięcioma długimi kosmykami włosów, skrupulatnie zaczesanymi na poprzek.Benson przecisnął się do przodu i pchnął Kierana w pierś.Kieran potknął się o stary zardzewiały walec ogrodowy i przewróał na plecy, rozdzierając sobie spodnie.Próbował wstać, ale Benson pchnął go znowu.Tym razem upadł na ziemię między walcem a ścianą szopy, kalecząc sobie ucho na nie oheblowanych deskach.- Jesteś małym, donosicielskim kretynem, O'Sullivan.Czym jesteś?- Zostawcie mnie - zaprotestował Kieran.Był już bliski łez.Jeszcze raz próbował się podnieść, ale Benson natychmiast uderzył go w żebra.- Jesteś małym, donosicielskim, irlandzkim kretynem, oto czym jesteś.Żresz kartofle, mieszkasz na bagnach i w każdym zdaniu powtarzasz Na Boga!" A twój mundur zrobiony jest na drutach przez twoją babkę.Kieranowi udało się wstać.- Zostaw mnie Benson - powiedział.- Nic ci nie zrobiłem.- O tak, zrobiłeś - wysyczał Benson, chwytając Kierana za klapy blezera i zaciskając je tak, że go niemal dusił.- Oddychasz tym samym powietrzem, co ja, i żyjesz na tej samej planecie.Jesteś potworną, nędzną parodią człowieka, O'Sullivan, i cała twoja istota mnie obraża.Cała!- Czy widziałeś torbę krykietową mieszkańca bagien? - wtrącił Muggeridge.- Sądzisz, że jest z prawdziwej skóry nosorożca, od Louisa Vuittona?- Nie wydaje mi się - odparł Benson, zawzięcie targając włosy Kierana.- Sądzisz, że płótno i skóra są od Slazengera?- Wątpię - rzekł Benson.Twarz trzymał tak blisko twarzy Kierana, że tamten czuł w jego oddechu zapach dymu.- Wiem, dlaczego nie chcesz nam powiedzieć, skąd masz tę torbę, O'Sullivan.Wszyscy chcielibyśmy mieć taką samą!Kieran teraz już płakał.Nie mógł nic na to poradzić.Rwało go w kostce, bolały go żebra, twarz krwawiła, a co było najbardziej upokarzające, spodnie miał rozdarte na siedzeniu, tak że widać było kalesony.- No, O'Sullivan! Powiedz nam, skąd pochodzi twoja torba krykietowa, to pozwolimy ci odejść!- Wiecie skąd - zachlipał.- Przypomnij nam - kpił Benson, targając go za włosy jeszcze boleśniej.- Ma taką wyrafinowaną naszywkę, prawda?- Niezwykle wyrafinowaną! - zaśmiał się Parker.- To tylko plastikowa torba z Co-Op - wydusił z siebie Kieran.- Słyszeliście? - triumfował Benson.- Plastikowa torba z domu towarowego! A my mamy mieszkać, oddychać obcować i jeść nasz codzienny chleb z rozrzewniającym małym irlandzkim gnojkiem, który nosi swój strój do krykieta, swój udziergany w domu strój do krykieta, w torbie plastikowej z Co-Op!- Mój ojciec sprawi mi odpowiedni - tłumaczył Kieran.- Wyjechał daleko, nie miał czasu.- Twój ojciec sprawi ci odpowiedni? Plastikową torbę od Sainsbury'ego?- Twój ojciec ma tyle czasu, ile go jest na świecie - złośliwie stwierdził Benson.- Natomiast to, czego twój ojciec nie ma wcale - to są pieniądze!Po tych słowach puścił go.Kieran pobiegł, ocierając dłońmi łzy.Był już prawie przy tylnym wejściu do domu, kiedy usłyszał za sobą tupot czyichś nóg w pościgu.W następnej chwili Benson kopnął go w krzyż tak mocno, że Kieran, uderzywszy o słupek bramy, został o mało co znokautowany.- Pochodzisz z bagien, O Sullivan! - grzmiał Benson.- Jesteś śmierdzącym irlandzkim wieśniakiem!Kieran pokuśtykał przez dziedziniec i z rezygnacją przycisnął szyfrowy zamek.Kiedy otworzył drzwi, zobaczył Bonedome'a, stojącego przy tablicy ogłoszeń, patrzącego przez swoje połówkowe okulary na terminy zajęć krykietowych.- Mój Boże, O'Sullivan! - wykrzyknął.- Czy ktoś cię przejechał?Gospodyni posmarowała jego obtarcia i zadraśnięcia płynem antyseptycznym i dała mu tabletkę paracetamolu oraz szklankę wody.Była przyjazną, ruchliwą Australijką, której mąż pracował na lotnisku Heathrow, w liniach lotniczych Qantas.- Wygląda na to, że walczyłeś, młody człowieku - powiedziała po obejrzeniu jego policzka.- Spadłem.- Skąd? Z wieży zegara?- Byłem spóźniony.Wspinałem się na płot ogrodowy.- Może byłeś w mieście? Dwaj chłopcy z Heaton zostali tam w czasie ostatniego semestru nieźle pobici.Kieran nie odpowiedział.Znowu czuł dławienie w gardle.- Czy wiesz, co robią aborygeni, kiedy mają przed sobą trudną walkę?Kieran potrząsnął przecząco głową.- Przygotowują specjalny napój leczniczy i mieszają go nad oszczepami i przepaskami zmarłych wojowników; wówczas zmarli wojownicy ożywają i pomagają im w walce.Myślisz, że to są ich duchy?- Tak - wymamrotał z wysiłkiem Kieran.Gospodyni łagodnie nastroszyła mu włosy.- Idź już i połóż się do łóżka.Przyniosę ci coś ciepłego do picia, a potem będziesz spał.Połóż spodnie na wierzchu, to ci je zeszyję.- Dobrze - zgodził się posłusznie, ale musiał odwrócić twarz, aby gospodyni nie zobaczyła, że płacze.Droga Mamo, wszystko idzie bardzo dobrze.Jestem zadowolony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •