[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pozdrowienia, bracie - mrunkął, pochylając się nad garbusem.Przy-chodzę tu w pewnej sprawie.mógłbyś mi powiedzieć, jak dojść do ulicyTkaczy?46Żebrak pokiwał głową, a jednocześnie jeszcze mocniej potrząsnął miseczkąna datki.Wygrzebał miedziaka z sakiewki ukrytej pod postrzępioną szatą.Moneta niezdążyła dotknąć dna żebraczej skarbonki, gdy znikła gdzieś, jakby rozwiała sięniczym dym.- Tedy - garbus skinął głową.Dojdziesz do trzeciej przecznicy i skręciszw lewo.Potem miniesz jeszcze dwie przecznice i dojdziesz na plac Fontannyprzed świątynia Waruny.Jedna z ulic, które rozchodząsie od placu, to właśniela, kierej szukasz, oznaczona godłern Szydła.Książę kiwnął głową w podzięce, poklepał żebraka po garbie, po czym ruszyłprzed siebie.Gdy dotarł do placu Fontanny.przystanął.Zatrzymał go dziwny widokkilkudziesięciu ludzi, stojących w długim, pofalowanym ogonku przed świątyniąnajbardziej surowego, ale i najczcigodniejszego z bóstw.Ta dość liczna grupabynajmmej nie oczekiwała na wejście do świętego przybytku, lecz była zajętaczymś, co wymagało cierpliwości i przynosiło dochód.Ponieważ usłyszał brzękpieniędzy, podszedł bliżej.Przyczyną tego zbiegowiska była maszyna - lśniąca, błyszcząca chłodnympołyskiem metalu.Jakiś człowiek wrzucił monetę do paszczy stalowego tygrysa.Maszynazaczęła mruczeć.Wtedy człowiek nacisnął kilka guzików o kształtach zwierząti demonów, a wówczas wzdłuż zwojów dwóch świętych węży, wijących sięz przodu maszyny, rozeszły się silne błyski.Książę przysunął sią bliżej.Ten sam mężczyzna, który przedtem naciskał guziki, pociągnął teraz w dółmałą dźwignię, rzeźbioną w kształcie rybiego ogona.Błękitny blask świętego ognia wypełnił wnętrze maszyny.Węże pulsowałypurpurową, opalizującą poświata.Pogrążony w dziwnym świetle, ukołysanyiagodna muzyka mężczyzna popadł w zachwycenie i zaczął wirować wewściekłym rytmie.Na jego twarzy pojawił się wyraz ostatecznej błogości.Upłynęło kilka minut.Maszyna przestała pracować, a wtedy mężczyzna przerwał swój taniec, wrzuciłjeszcze jeden krążek i jeszcze raz przesunął dźwignię, co sprawiło, że ludziewojacy bliżej końca kolejki zaczęli szeptać z oburzeniem Książę zorientował sięz tych utyskiwań, że ów człowiek wrzucił już siedemnaście żetonów, a że dzień byłupalny, kolejka długa, zaś każdy czekał na możliwość odbycia modłów, podobnepraktyki wzbudzały powszechne niezadowolenie.Bo nawet jeśli chciał wzbogacićświątynię godnym darem, to nie musiał zabierać czasu innym - mógł wręczyćswój datek kapłanowi, a nie zmuszać tłum ludzi do czekania w skwarze.Ktoś'z kolejki rzucił, że widocznie ma do odprawienia wielką pokutę.Uwaga tapociągnęła całą lawinę spekulacji na temat grzechów, które mógł popełnić, a cozabawniejsze domysły kwitowano salwami hucznego śmiechu.Gdy książę spostrzegł, że w kolejce czeka kilko żebraków, podszedł ku nimi przystanął obok.Kiedy wreszcie długi sznur ludzi posunął się nieco do przodu, zauważył, iżniektórzy naciskają jakieś guziki, podczas gdy inni jedynie wsuwają płaskie47metalowe kółka do pyska drugiego tygrysa - tego po przeciwnej stronieobudowy.Gdy maszyna kończyła pracę, krążek wpadał do stojącego niżejpucharu i z powrotem wędrował do kieszeni właściciela.Postanowił zaryzyko-wać drobne śledztwo.Zwrócił się do pierwszego z brzegu człowieka - tego, który stał przed nimw kolejce.- Jak to się dzieje, że niektórzy otrzymują żetony z powrotem? - spytał.- Ponieważ są zarejestrowani - odparł ten, który stał przed nim, lecz nieodwrócił głowy.- Zarejestrowani? - zawiesił głos.- Aha, chodzi ci o to, że są zarejes-trowani w Świątyni?- Tak.- Hrn.Odczekał pół minuty, po czym zadał kolejne pytaie.- A ci, którzy nie są zarejestrowani.ci muszą naciskać guziki?- Tak - odrzekł sąsiad.-- Muszą też podać imię, nazwisko, zawód i adres.- A jeśli ktoś jest przyjezdny, tak jak ja?.- To musi podać miasto skąd przybywa.- A jeśli ktoś jest niepiśmienny.jak ja.to co wtedy?Dopiero teraz mężczyzna odwrócił sią w jego stronę.- Wtedy byłoby chyba lepiej - rzekł - gdybyś pomodlił się w zwykłysposób, to znaczy poszedł do Świątyni i dat pieniądze kapłanom.Albo pójdź sięzarejestrować, a wtedy dostaniesz swój żeton.- Rozumiem - mruknął Sam.- Tak, z pewnością dobrze mi radzisz.Muszę to przemyśleć.Dziękuję.Wyszedł z kolejki, Zrobił rundę dookoła fontanny i doszedł do kolumnyoznaczonej symbolem Szydła.Ruszył w dół ulicy Tkaczy.Trzykroć pytał o Jannauega - tego, który tka żagle - i za trzecim razemkrępa kobieta o potężnych ramionach, z drobnym wąsikiem pod nosemwskazała mu adres.Przedtem jednak zmierzyła go z góry na dół i z dołu do górybadawczym spojrzeniem aksamitno-brązowych oczu, nie przerywając ani nachwilę pracy przy tkaniu dywanu.Ruszył w dół krętej uliczki, zszedł po długich schodach, biegnących wzdłużpięciopiętrowej budowli, aż dotarł do drzwi, z których wchodziło się do ciemnej,tchnącej stęchlizną sieni.Zapukał do trzecich drzwi od lewej.Minęło kilka sekund.Skrzypnęły zawiasy.W progu stanął mężczyzna.- Słucham?.- Czy mogę wejść? - zapytał książę.- To dość pilna sprawa.Widać było, że gospodarz wahał się przez chwilę, lecz nagle skinął głowąi usunął się na bok, robiąc przejście.Książę wszedł do pokoju.Na podłodze leżały rozłożone ogromne płachtyżagli, w kącie stał stołek, na którym usiadł gospodarz, wskazując gościowi drugitaboret.Był małego wzrostu, szeroki w ramionach, miał śnieżnobiałe włosy, a zasnutejakby pajęczyną źrenice jego oczu mówiły, że jest we wczesnym stadium jaskry.Miał krótkie, mocne, opalone ręce, grube supełkowate palce.48-.- Tak?.- zawiesił głos.- Jan Olvegg - powiedział książę.Gospodarz nie mógł ukryć zdziwienia i przestrachu, zaraz jednak zmrużyłoczy, tak że nie było już widać trwogi, rozszerzającej mu źrenice.W dłonitrzymał nożyce i co chwila lekko podrzucał je do góry.- Do Tipperary droga daleka - mruknął książę.Mężczyzna zmierzył go badawczym spojrzeniem i nagle się uśmiechnął.- Jeśi nie zostawiłeś tam serca - odparł, kładąc nożyce na przędzalni.- Ile tojuż lat minęło, Sam?~- Straciłem rachubę czasu.- Ja też.Ale chyba coś koło czterdziestu.czterdziestu pięciu? Sporo wodyupłynęło w rzece, że tak powiem, prawda?Sarn pokiwał głową.-- Nawet nie wiem, od czego by tu zacząć.- rzekł prawdziwie zakłopo-tany.- W taki m razie.- książę zamyślił się na chwilę - w takim razie powiedzmi, co to za historia z tym ,,Jannavegą".- Czemu nie? - gospodarz odchrząknął, jakby przygotowując się nadłuższe opowiadanie.- Jest w tym imieniu pewna powaga, nie mówiąc jużo tym, że brzmi bardzo po robociarsku, ot i wszystko.A co u ciebie? Nadalbawisz się w księcia?- Jestem nadal sobą - powiedział Sam.- Lecz gdy już trzeba mnie jakośnazwać, mówią na mnie ,,Siddhartha".- l ,,Zaklinacz Demonów" - dodał gospodarz, chrząkając znacząco.- Świetnie.Zakładam, że dawnym zwyczajem, o ile los nie zmusza cię doaktorstwa, sam sobie tworzysz role i budujesz dekoracje, czy nie tak?Książę potwierdził krótkim skinieniem głowy.- l wszystko byłoby w porząd-ku, gdybym nie natknął się na wiele spraw, których nie mogę zrozumieć- dodał.- Aha [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •