[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrz pod nogi, idź niespiesznym krokiem, postaraj się uspokoić śledzących.Wtedy ich zobaczysz, bowiem pozbywszy się obaw zaczynają popełniać błędy.Od lat prowadzę wóz i wciąż jak pilot myśliwca zerkam wstecz.Patrzę do tyłu więcej, niż przed siebie.Taki fach.Ale nie dziś.Teraz chciałbym uspokoić tych, którzy być może mnie śledzą, uśpić ich czujność.Samo-chód mój sunie spokojnie.Żadnych sztuczek, żadnych prób ucieczki.Jadę wzdłuż Dunaju, most, znów nabrzeże.Nie spieszę się, nie szarpię wozu, nie próbuję odskoczyć w stronę torów kolejowych, choć to wymarzone miejsce, żeby sprawdzić czy ciągnie się ogon.Omijam śródmieście, jadę szerokimi ulicami w potoku samochodów.Dla śledzących to wymarzona sytuacja.Fatalna dla śledzonego.Od Schwedenplatz zawracam w kierunku Aspern-platz, po czym skręcam ostro w pierwszą uliczkę w lewo do Poczty Głównej i znowu odbijam w lewo.Tutaj stanę na światłach.Wiem o tym dobrze.Pytanie, czy ogon również wie o światłach?Jeżeli jestem śledzony, to albo ktoś wyskoczy zaraz zza zakrętu, albo mnie zgubi.Innej drogi nie ma, równoległymi uliczkami nie sposób się przedostać.Znam ten rejon jak własną kieszeń, wydeptałem tu wszystkie chodniki.Stoję na światłach.Pusto.Uliczka kręta i stroma.No jak, wyjedzie ktoś, czy nie? Jeszcze chwila i będzie zielone światło.Zza zakrętu wypada szary zdezelowany Ford.Piszczą hamulce, widać, że kierowca narwany.Nie wiedział o tych światłach.Nie przypuszczał, że mogę stać na skrzyżowaniu i czekać na niego.Ruszam płynnie.Zielone.Jednym spojrzeniem w lusterko taksuję twarz za okularami.Tak jest, kolego.Znam cię, okularniku, znam twoją gębulę.To nic, że nie masz dyplomatycznej rejestracji.Jesteś radzieckim dyplomatą! Pamiętam cię z delegacji na konferencję w sprawie redukcji zbrojeń w Europie.Nie przypuszczałem, że jesteś z naszej zgrai.Myślałem, że jesteś czysty.Ale po co czysty dyplomata miałby kręcić się po mieście w godzinach pracy? Dlaczego z taką prędkością wyskakuje zza zakrętu, przecież mógł zarobić mandat?!Nie spieszę się.Na twarzy obojętność.Nie zwracam na nic uwagi, na nic nie reaguję.Ford więcej się nie pojawia.Może zresztą kręci się w pobliżu, ale przestało mnie to zajmować.Raz zobaczyłem, i wystarczy.Wiem, że jestem śledzony.Ani cienia wątpliwości.Kierowcę Forda dręczy teraz niepewność: zauważyłem go? Rozpoznałem? Pociesza się, naturalnie, że jestem roztargniony, nie patrzę za siebie, że nie mogłem go dostrzec.Ciekawe, ile samochodów wysłał ojczulek na miasto, żeby kontrolowały moje ruchy? Jasne, że nie jeden.Gdyby śledził mnie tylko jeden, siedziałyby w nim dwie osoby.Kierowca był sam, zatem musi być więcej wozów.Elementarne.Ta heca musi zakończyć się ewakuacją.Trzeba zrozumieć dowództwo GRU.Skoro człowiek pod wpływem takiego głupstwa traci panowanie, więc i w przyszłości może się to powtórzyć, przy czym w najmniej odpowiednim momencie.A może to nie pierwszy raz? Może wrogie organizacje zdołały już skorzystać z takiej chwili słabości?Zabiorą mnie tej nocy.Gdybym był na miejscu Nawigatora, postąpiłbym dokładnie tak samo: po pierwsze -zaraz po tym, co zaszło, poleciłbym śledzić; po drugie -stwierdziwszy niezadowalający stan rzeczy, nakazałbym ewakuację.Nie jadę do ambasady.Ambasada to kajdanki i zastrzyk.Jadę do domu.Muszę przygotować się do nieuchronnego uderzenia losu.VIDrzwi wejściowe zamknąłem od wewnątrz, uchyliłem okno.Jeżeli nie starczy mi męstwa, by spotkać ich twarzą w twarz, wyskoczę.Pode mną - siedem pięter.Wystarczy.Okno to najprostsze wyjście, ale trzeba się zastanowić, bo to wyjście dla bojaźliwych.Jeżeli w ostatniej chwili obleci mnie strach, skorzystam z tej drogi.Niedawno dumny wiking z GRU tak właśnie uniknął konwejera - w samym centrum Paryża runął z okna na bruk.Inny wiking GRU, tym razem w Londynie, pracował w Szwajcarii przy ubezpieczaniu najwyższej wagi.Popełnił błąd.Nie chciał iść na konwejer.Podciął sobie żyły.Jednak major Anatolij Fiłatow, chart GRU, nie uląkł się konwejera.Ja też się nie ulęknę.A w ogóle to diabli wiedzą.Łatwo teraz się zaklinać.A, pal to sześć! Wstaję i zdecydowanym ruchem zamykam okno.To nie dla mnie.Nie pójdę na konwejer, przez okno też nie.Kiedy zastukają, otworzę drzwi i wpiję się komuś zębami w gardło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]