[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przejście do siedzib tych, których szukasz, królu! – zaśmiała się nienawistnie.- Czy ośmielisz się wejść?Chwycił jej splątane włosy i szarpnął wściekle.- Raz jeszcze spytaj, czy się ośmielę - zapewnił - a twoja głowa pożegna się z twymi ramionami! Prowadź.Śmiech jej był jak słodki, trujący jad.Weszli do groty.Bran skrzesał iskrę krzesiwem, a płonąca hubka ukazała mu obszerną, zapyloną komorę.U stropu wisiały gromady nietoperzy.Zapalił pochodnię, uniósł ją do góry i zbadał zacienione wnęki.Nie znalazł nic prócz pustki i kurzu.- Gdzie oni? - warknął.Skinęła na niego z tylnej części jaskini i - jakby przypadkiem - oparła się o szorstką ścianę.Lecz bystre oczy króla pochwyciły ruch jej dłoni, przyciśniętej do skalnego występu.Cofnął się, gdy czarna studnia rozwarła się nagle u jego stóp.Jeszcze raz jej śmiech zranił go jak srebrzysty sztylet.Pochylił nad otworem pochodnię i znowu zobaczył wytarte, prowadzące w dół stopnie.- Oni nie potrzebują tych schodów - rzekła Atla.– Kiedyś z nich korzystali, zanim twój lud zagnał ich w ciemności.Ale ty będziesz ich potrzebował.Wstawiła pochodnię do niszy nad zejściem tak, by rzucała słabe, czerwone światło w panującą na dnie ciemność.Wskazała na otwór.Bran poprawił miecz w pochwie i ruszył w dół.Gdy zagłębiał się w tajemniczą ciemność, coś zasłoniło światło nad jego głową.Przez chwilę myślał, że Atla zakryła otwór, potem zdał sobie sprawę, że to ona schodzi za nim.Schodzenie nie trwało długo.Nieoczekiwanie Bram poczuł, że stoi na trwałym podłożu.Nie potrafił ocenić rozmiarów miejsca, w którym się znalazł.Atla prześliznęła się obok niego i stanęła w mętnym kręgu padającego z góry światła.- Wiele jaskiń na wzgórzach - jej głos brzmiał w pustce słabo i dziwnie głucho - to tylko drzwi do większych jaskiń leżących w głębi.Tak jak słowa i czyny człowieka wskazują tylko ma ciemne groty mrocznych myśli i zamiarów, leżące za nimi i pod nimi.Bran wyczuł jakieś poruszenie w ciemnościach.Mrok wypełniły ukradkowe dźwięki, niepodobne do żadnych głosów, jakie powoduje krok człowieka.W czerni zaczęły się nagle zapalać i falować słabe iskierki, niby świetliki.Zbliżały się, aż otoczyły go szerokim półksiężycem.Za nimi lśniły następne, całe morze, zanikały powoli w mroku, aż widoczne były tylko jako drobniutkie punkciki światła.Bran wiedział, że są to skośne oczy istot, które przyszły do niego w takiej liczbie, że czuł zawrót głowy na samą myśl o tym - i o ogromie jaskini.Nie czuł lęku stojąc twarzą w twarz ze swymi odwiecznymi wrogami.Wyczuwał emanujące z tłumu fale straszliwej nienawiści, nieludzkiej groźby dla ciała, umysłu i duszy.Dokładniej niż ktoś z młodszej rasy zdawał sobie sprawę z grozy swego położenia.A jednak nie czuł trwogi, choć spotkał tu ostateczną grozę ze snów i legend swego ludu.Krew tętniła w jego żyłach, lecz nie strach, a podniecenie było tego powodem.- Wiedzą, że ty masz Kamień, królu - powiedziała Atla, a choć wiedział, że się boi, i czuł jej fizyczny wysiłek, by opanować drżenie członków, nie dosłyszał w jej głosie śladu lęku.- Jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie.Od dawna znają twój ród - och, pamiętają dni, kiedy ich przodkowie byli ludźmi! Nie mogę cię ocalić.Oboje będziemy umierać tak, jak od tysiąca lat nie umierał żaden człowiek.Jeśli chcesz, przemów do nich.Zrozumieją twoją mowę, choć ty ich nie rozumiesz.Lecz nic nam to nie pomoże.Jesteś człowiekiem.i Piktem.Bran roześmiał się i przed dzikom okrucieństwem tego śmiechu cofnął się napierający ognisty pierścień.Z przyprawiającym o dreszcz szczękiem stali wyciągnął miecz i oparł się plecami o coś, co - miał nadzieję,- było litą skałą.Wysunąwszy ku lśniącym oczom miecz i trzymany w lewej ręce sztylet śmiał się, a jego śmiech był jak warkot łaknącego krwi wilka.- Tak! - ryknął.- Jestem Piktem, synem tych wojowników, którzy jak wicher rozwiewający plewy gnali przed sobą waszych nikczemnych przodków! Którzy zmyli tę ziemię waszą krwią i wysoko wznieśli stosy waszych czaszek na ofiarę Księżycowej Pani! Wy, którzy z dawien dawna uciekacie.przed mym ludem, czy ośmielicie się teraz warczeć na swego pana? Ruszajcie na mnie,' jeśli macie dość odwagi, a ja będę was dął jak żniwiarz, co kosi dojrzały jęczmień! Z waszych odciętych głów zbuduję wieżę, z waszych ciał wzniosę mur! Psy ciemności, glisty piekła, robaki ziemi, chodźcie d spróbujcie tej stali! Kiedy śmierć odnajdzie mnie w mroku, wasi żywi wyć będą nad mnóstwem tych, co zginęli, a wasz Czarny Kamień stracicie na zawsze, gdyż tylko ja wiem, gdzie jest ukryty, a tortury wszystkich piekieł nie wydrą z mych ust tego sekretu!Zapanowała pełna napięcia cisza.Bran spoglądał w mrugającą iskierkami ciemność- czujny jak wilk w pułapce, gotów ma atak.U jego boku kuliła się kobieta, jej oczy lśniły.Potem z milczącego kręgu, czającego się poza zasięgiem mętnego światła, dobiegł odrażający pomruk.Bran zadrżał, choć przygotowany był na wszystko.Bogowie, czy ten pomruk był mową stworzeń, które kiedyś nazywano ludźmi?Atla wyprostowała się i słuchała uważnie.Z jej ust wydobywało się takie samo ohydne, miękkie syczenie i Bran - choć poznał ponury sekret tej istoty - pomyślał, że już nigdy nie 'będzie mógł jej dotknąć bez obrzydzenia.Spojrzała na niego; dziwny uśmiech wykrzywił jej szkarłatne wargi, słabo widoczne w widmowym świetle.- Lękają się ciebie, królu! Na mroczne tajemnice R’lyeh, kim jesteś, że samo Piekło drży przed tobą? Nie twój miecz, lecz twój duch, twardy jak stal, wprawił w niezwykłą trwogę te dziwne umysły.Odkupią od ciebie Czarny Kamień za każdą cenę.- Dobrze - Bran schował broń.- Obiecają nie prześladować cię za to, że udzieliłaś mi pomocy.I jeszcze - głos jego zahuczał jak ryk polującego tygrysa - oddadzą w moje ręce Tytusa Sullę, gubernatora Ebbracum, obecnego dowódcę Wieży Trajana.Potrafią to uczynić, choć nie wiem, w jaki sposób.Wiem jednak, że za dawnych dni, gdy lud mój prowadził wojnę z Dziećmi Nocy, niemowlęta znikały ze strzeżonych chat i nikt nie widział nadchodzących ni odchodzących porywaczy.Czy oni zrozumieli?Znowu podniosły się ohydne głosy, a Bran, który nie lękał się ich gniewu, zadrżał słysząc te dźwięki.- Oni rozumieją - powiedziała Atla.- Jutrzejszej nocy, gdy ziemię spowije ciemność poprzedzająca świt, przynieś Czarny Kamień do Kręgu Dagona.Połóż go na ołtarzu.Tam dostarczą ci Tytusa Sullę.Możesz tai zaufać.Od wieków nie mieszali się w sprawy ludzi, ale dotrzymają słowa.Bran skinął głową, odwrócił się i z Atla tuż za sobą wspiął się na schody.Na szczycie obejrzał się i popatrzył na połyskujące morze wpatrzonych w niego skośnych oczu.Posiadacze tych oczu zważali jednak, by nie znaleźć się w niewyraźnym kręgu światła pochodni, tak że nie widział ich ciał.Dobiegła go tylko ich cicha, sycząca mowa i zadrżał, gdy przed oczyma wyobraźni ujrzał nie tłum dwunogich istot, lecz miriady wijących się i kołyszących węży, patrzących na niego błyszczącymi źrenicami bez powiek.Wśliznął się do górnej jaskini, a Atla wsunęła na miejsce zamykający wejście kamień.Pasował do otworu z przedziwną dokładnością - Bran nie mógł dostrzec najmniejszej rysy w litej na -pozór podłodze jaskini.Atla zrobiła ruch, jakby chciała zgasić pochodnię, lecz król powstrzymał ją.- Zostaw, póki nie wyjdziemy z groty - mruknął.- W ciemności można nadepnąć na żmiję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •