[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oddalmy się stąd dyskretnie, póki są w dobrym nastroju.Bagaż straci wkrótce urok nowościA ja musze podjąć swoje poszukiwania Źródła Młodości – dodał da Quirm.No tak.– mruknął RincewindPoświęciłem temu całe życie – dodał z dumą starzec.Rincewind zmierzył go wzrokiem.Naprawdę?Tak.Wyłącznie temu.Od chłopięcych latWyraz twarzy Rincewinda sugerował niebotyczne zdumienie.W takim razie - zaczął tonem jakim przemawia się do dziecka – czy nie byłoby lepiej.no wiesz, rozsądniej.gdybyś wziął się za.Co? – spytał Quirm.Zresztą nieważne.Ale coś ci powiem.Żeby ocalić cię przed, no wiesz, przed nudą, damy ci w prezencie tę cudowną gadającą papugę.– Rincewind chwycił ją błyskawicznie, trzymając kciuku z dala od zagrożenia.– To ptak dżungli – dodał.– Byłoby okrucieństwem zmuszać go do życia w mieście.Urodziłam się w klatce, ty durny jakmutam! – wrzasnęła papuga.Rincewind spojrzał jej prosto w oczy, nos, dziób.Albo to, albo pieczeń – zagroził.Papuga otworzyła dziób żeby złapać go za nos, oceniła to, co malowało się na jego twarzy i zrezygnowała.Polly chce ciasteczko – wymamrotała, dodając sotto voce:- jakmutamjakmutamjakmutam.Moja własna kochana ptaszyna – ucieszył się da Quirm.– Będę dbał i nią.jakmutamjakmutamjakmutam.Weszli do dżungli.Kilka minut później potruchtał za nimi BagażW królestwie Tezumenów nastało południe.Z wnętrza głównej piramidy dobiegały odgłosy rozbijania bardzo wielkiego posągu.Kapłani siedzieli w kręgu i rozmyślali głęboko.Od czasu do czasu któryś z nich wstał i wygłaszał mowę.Było jasne, że nakreślono ogólne wnioski.Ustalono na przykład, że gospodarka królestwa zależy od przemysłowej produkcji noży z obsydianu, że sąsiednim podbitym królestwom niezbędne są stanowcze rządy, a także cięcie, kłucie i wypruwanie flaków z polecenia stanowczych rządów oraz że straszliwy los czeka narody nie mające bogów.Ludzie bezbożni mogą porwać się na wszystko.Mogą zwrócić się przeciwko wspaniałym tradycjom mądrości i ofiarności (cudzej), które uczyniły królestwo tym, czym jest dzisiaj.Mogą zacząć się zastanawiać, po co – skoro nie mają boga – są potrzebni wszyscy ci kapłani.Na wszystko.Zwięźle ujął to Mazuma, najwyższy kapłan, gdy oświadczył:Zgnieciona-postać-ze-złamanym-nosem, szpon jaguara, trzy pióra, stylizowany kolczasty mrówkojad.Po chwili przystąpiono do głosowania.Wieczorem kamieniarze królestwa pracowali nad nowym posągiem.Najkrócej mówiąc, przedstawiał prostopadłościan z nóżkami.Władca demonów bębnił palcami o biurko.Nie roztkliwiał się nad losem Quelcamisoatla, który będzie musiał spędzić kilka stuleci w jednym z niższych piekieł, zanim wyhoduje sobie nowe ciało.Dobrze mu tak, wrednemu pokurczowi.Nie chodziło mu też o wydarzenia na piramidzie.W końcu cała sztuka w życzeniowym interesie polegała na tym, żeby klient otrzymał dokładnie to, o co prosił, i dokładnie to, czego naprawdę nie chciał.Po prostu miał wrażenie, ze nie panuje nad sytuacją.To śmieszne, oczywiście.Gdyby już doszło do najlepszego, zawsze się może zmaterializować i osobiście dopilnować sprawy.Wolał jednak, by ludzie wierzyli, że wszystko, co złe, przytrafia im się jedynie zrządzeniem losu i przeznaczenia.Była to jedna z niewielu rzeczy, jakie sprawiały mu przyjemność.Wrócił do zwierciadła.Po chwili musiał wyregulować przekaźnik temporalny.W jednej chwili wśród dusznych, wilgotnych dżungli Klatchu, w następnej.Myślałem, że wracamy do mojego pokoju – poskarżył się Eryk.Ja tez tak myślałem – odparł Rincewind krzycząc, by być słyszanym wśród huku.Pstryknij jeszcze raz palcami, demonie.Nigdy w życiu! Istnieje mnóstwo miejsc gorszych od tego!Ale tu jest gorąco i ciemno.Rincewind musiał się z tym zgodzić.Było też dygocząco i hałaśliwie.Kiedy oczy przyzwyczaiły się do mroku, dostrzegł tu i tam kilka plamek światła.Ich słaby blask sugerował, ze znaleźli się wewnątrz czegoś w rodzaju łodzi.Wokół siebie wyczuwał drewno; pachniało mocno wiórkami i klejem.Jeśli to naprawdę łódź, to miała ciężkie wodowanie – po pochylni wysypanej kamieniami.Wstrząs pchnął go ciężko na wręgę.Muszę przyznać – poskarżył się Eryk – że jeśli tutaj mieszka najpiękniejsza kobieta na świecie, to marnie sobie wybrała budur.Mogłaby chyba rozrzucić parę poduszek.Budur? – zdziwił się Rincewind.Musi go mieć.– odparł z dumą Eryk.- Czytałem o tym.Wypoczywa w nimPowiedz mi, czy odczuwałeś kiedy potrzebę zimnej kąpieli i szybkiego biegu dookoła boiska?Nigdy.Powinieneś spróbować.Grzmoty ucichły nagle.Coś szczeknęło z dala.Taki dźwięk mogłoby wydawać zamykane ciężkie wrota.Rincewindowi zdawało się, że słyszy cichnące w dali głosy i śmiechy.Nie był on szczególnie przyjemny, przypominał raczej drwiący chichot.I komuś nie wróżył niczego dobrego.Rincewind domyślił się komu.Przestał się zastanawiać, jak tu trafił, cokolwiek owo “tutaj” mogło oznaczać.Pewnie jakieś złowrogie siły.Przynajmniej chwilowo nią działo się z nim nic strasznego.Prawdopodobnie była to tylko kwestia czasu.Pomacał wokół siebie i trafił palcami na coś, co okazało się – po zbadaniu w świetle padającym z dziury w sęku – sznurową drabinką.Dalsze poszukiwania jednym z końców kadłuba – czy co to było – doprowadziło go do niewielkiej, okrągłej klapy.Zaryglowanej od środka.Poczołgał się z powrotem do Eryka.Tam są drzwi – szepnął.Dokąd prowadzą?O ile zauważyłem, stoją w miejscu.Sprawdź dokąd, demonie!To może być bardzo zły pomysł – ostrzegł Rincewind.Do roboty!Rincewind poczołgał się smętnie ku klapie i pociągnął za kabel [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •