[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żołnierzy Linha trudno było uznać za zahartowa­nych w walkach weteranów.Większość miała kilkanaście lat, byli też i młodsi.Wydawać się może paradok­sem, że Linh protestował przeciwko przydzielaniu mu zbyt wielu ludzi do obrony tuneli, “Im więcej będę ich miał, tym większe poniosę straty - wyjaśniał.- W czasie walki w tunelach uzyskuję przewagę, gdy nie mam zbyt wielu ludzi.Często wystarczy jeden albo dwóch strzelców, pięć czy sześć karabinów - to aż nadto.W tej walce powinno się atakować duże siły przeciwnika zaledwie kilkoma ludźmi”.Najpoważniejszym problemem Linha było skłonienie swoich małolatów do stawienia czoła Amerykanom i podjęcia walki z nimi.Ataki niewielkich pododdziałów na południowowietnamskich żołnierzy, przeprowadzane od przypadku do przypadku, zaczepne operacje partyzanckie, to jedna sprawa.Ale przeciwstawienie się supermocarstwu, które wysyłało rakiety w przestrzeń kosmiczną i dysponowało możliwością zniszczenia całego świata, było czymś zupełnie innym.Poza tym, Amerykanie byli bardzo wysocy, a niektórzy byli wysocy i czarni.Nawet przedramiona mieli owłosione.Jako przedstawiciel kadry oficerskiej, Linh miał do czynienia z pewnymi kłopotliwymi pytaniami zadawanymi przez młodocianych podkomendnych.Czy pocisk wystrzelony ze starego karabinu zabije wielkiego Amerykanina? Czy zabije czarnego, tak samo, jak białego? “Zapewniałem ich, że ich pociski na pewno zabiją, jeżeli trafią we właściwe miejsce i ostrzegałem jednocześnie, że amerykańskie pociski równie łatwo mogą zabić pytających.Cztery dni później Amerykanie przybyli.Z ciężki­mi sercami obserwowaliśmy, jak ich śmigłowce bez końca dowożą żołnierzy”.Kiedy l batalion 28 pułku urządzał się na lądowisku, żołnierze już widzieli, że ich koledzy z l batalionu 16 pułku mają kłopoty i są pod ogniem prowadzonym z północnej granicy strefy przyziemienia.Dowódca batalionu podpułkownik Robert Haldane zauważył, że jego ludzie boją się coraz bardziej, widząc jak ich towarzyszy z czołowego batalionu trafiają pociski i granaty.Dowodzący kompanią B kapitan Terry Christy wiedział, że w tej sytuacji musi wyprowadzić ludzi z lądowiska i ukryć ich między drzewami.Krzyknął do swoich dowódców plutonów oraz podoficerów i w ciągu kilku minut przesunął wszystkich swoich żołnierzy, Ale wróg nagle, w tajemniczy sposób znikł.Kilka metrów poza linią drzew na krawędzi plantacji kauczukowej, ludzie Christy'ego natrafili na wielki okop.Była to pierwsza oznaka zawiłego systemu podziemnych fortyfikacji.Haldane nie miał czasu, by sprawdzić ten kompleks.Wciąż był bardzo zdziwiony.W jaki sposób Viet Cong, który ostrzeliwał l batalion, mógł niepostrzeżenie i bez przeszkód uciec przez otwarty teren plantacji? Haldane wiedział, że jego pododdział przed przekazaniem lądowiska nowo przybyłej 25 dywizji piechoty Stanów Zjednoczonych, ma działać na tym terenie przez kilka tygodni i bardzo mu się nie podobało, że nieprzyjaciel tak po prostu rozpływał się w powietrzu.Gdy batalion, w sile trzech kompanii ruszył do przodu zaczęto odnajdować jedną po drugiej kryjówki pełne ryżu, soli i innych produktów żywnościowych, w takich ilościach, że można było nimi wykarmić cały pułk wroga.Natrafiono na rozległe pole minowe przecinające zalesiony, północny kraniec terenu, co wskazywało, że nieprzyjaciel planował wykorzystanie tego miejsca w charakterze stałego obiektu wojskowego.W czasie następnych dwóch dni operacji “Crimp”, gdy prowadzono dalej wielkie działania wymiatające, żołnierze zaczęli meldować o odnalezieniu okopów pojedynczego żołnierza, rowów strzeleckich, min i pieczar, przecinających liczący 1500 metrów front działania l batalionu.Żołnierze powoli zbliżali się do rzeki Sajgon.Wszędzie było wiele oznak świadczących o działającej tu bazie Viet Congu, ale wciąż coś było nie tak.Po prostu, nie nawiązano żadnej waha.Nie było starć, okrzyków, nikt się nie poddawał - a mimo to jeden GI po drugim trafiany był przez snajperów Viet Congu.Zaniepokojony Haldane widział, że morale jego ludzi zaczyna się załamywać.Modlił się, by wkrótce udało im się przyprzeć przeciwnika do rzeki i pomścić rosnące z każdą chwilą straty.Kiedy jednak w poniedziałek, 10 stycznia, batalion dotarł wreszcie do szerokiej przestrzeni pól ryżowych leżących pomiędzy suchymi terenami a szeroką, wolno płynącą rzeką Sajgon, jego żołnierze tylko dwa razy dostrzegli niewyraźne sylwetki wrogów biegnących przez dżunglę.Nad rzeką Haldane spędził pół dnia.Po południu sieć łączności zaczęła przekazywać, że na północy, 173 powietrznodesantowa i Australijczycy nawiązali wreszcie kontakt z Viet Congiem - w tunelach.We wtorek rano, o brzasku batalion Haldane'a zaczął wracać po swoich śladach.Dowódca zaczął się domyślać, co się stało.Po prostu przeszedł nad przeciwnikiem.Rozpoczął skrupulatne poszukiwania wejść do tuneli.Nic jednak nie rzucało się w oczy.Kilku GI niechętnie zeszło do rowu strzeleckiego, zbadało go i odkryto schron przeciwlotniczy, w którym mogło pomieścić się kilku ludzi.Żadnych tuneli.Żołnierze, zgrzani, zmęczeni i zdenerwowani niemożnością prowadzenia takiej walki, do jakiej byli szkoleni, czekali na dalsze instrukcje.Plutonowy Stewart Green, szczupły, żylasty, ważący 59 kilogramów podoficer, przykucnął na chwilę, by odpocząć.Cały ten kraj pełen był skorpionów, wielkich, jadowitych mrówek oraz węży i właśnie coś ugryzło go w tyłek, albo tak przynajmniej mu się wydało.Kiedy jednak rozgarnął opadłe liście, gotów rozgnieść swego dręczyciela, zorientował się, że ból zadał mu gwóźdź.A gdy ostrożnie kontynuował poszukiwa­nia, odkrył małą, drewnianą klapę zaopatrzoną w otwory przepuszczające powietrze.Miała podcięte ukośnie kra­wędzie, dzięki czemu nie spadała w głąb znajdującego się pod nią szybu.Znaleziono pierwszy tunel.Haldane podbiegi do niego niemal z, wdzięcznością, ale kiedy stanął nad włazem, uświadomił sobie, że nie było żadnych materiałów szkoleniowych, które określi­łyby, co ma robić dalej.Gdy w Fort Riley w Kansas przy­gotowywano batalion do walki, w programie nie przewi­dziano instruktażu na temat działań w tunelach.Jeżeli nawet lekcja, jaką było oszałamiające zwycięstwo Viel Minhu pod Dien Bien Phu została odnotowana, to jej nie wykorzystano.Ani Amerykanie, ani Australijczycy nie mieli doświadczenia w rozwiązywaniu tego rodzaju problemów.Ale nie przejmowali się tym.Słynna zasada S.C.P (szkolenie w czasie pracy), mogła w jakiś sposób im pomóc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •