[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo wypadki się zdarzają, nawet w więzieniu, i cholernie tułatwo skończyć ze złamanym ramieniem, albo jeszcze gorzej.Cosgrove rozmawiał z Paddym.Udawali, że pękają ze śmiechu z jakiegoś ka-wału.Miałem nadzieję, że kawał ten nie dotyczy mnie.Zainwestowałem w Cos-siego całe moje zaufanie, ale jeśli mnie nabrał, jeśli dla zabawy wystawił mniedo wiatru, gotów byłem skręcić mu kark.Więzienie okazałoby się dla nas obuza małe.Ale patrząc na Slade a po drugiej stronie boiska, czułem w kościach, żewszystko dzieje się naprawdę.Na dziedzińcu znajdowało się czterech klawiszy.Chodzili tam i z powrotemz beznamiętnym wyrazem twarzy.Wiedziałem, że dwóch innych obserwuje nas66 gdzieś z okien nad moją głową.Stamtąd mieli widok na ulicę, po drugiej stroniemuru.Chryste! Pewnie jak tylko zobaczą, że nadjeżdża ta machina, natychmiastwłączą alarm! Przecież nie mogą być aż tak tępi!Mijały sekundy.Stwierdziłem, że tracę poczucie czasu.Upłynęło już piętna-ście minut, czy może tylko pięć? Znów zwilgotniały mi dłonie i znów wytarłemje o spodnie.Skoro miałem wspinać się po jakiejś linie, po co ryzykować upadek?Jeszcze raz spojrzałem na Cosgrove a.Stał sobie z przekrzywiona głowąi wsłuchiwał się w opowieść Paddy ego.Zanim wybuchnął rubasznym śmiechemi huknął Paddy ego w plecy, wyraznie puścił do mnie oko.Nie zauważyłem, jakdawał sygnał, ale nagle z drugiego końca boiska usłyszałem podniesione głosy.Może więc sygnałem było to, że grzmotnął Paddy ego w kark? Wstałem i zahip-notyzowany widniejącym w dali znakiem, zacząłem iść wolno przed siebie.Sladeoderwał się od muru i kuśtykając na swoich kulach też zrobił parę kroków.Wszy-scy odwracali głowy w stronę ogniska rozróby, która zdążyła już przybrać na sile.Niektórzy więzniowie biegli w tamtym kierunku biegli tam i strażnicy.Zerkną-łem w prawo i dostrzegłem Hudsona, komendanta.Pojawił się nie wiadomo skąd,wyskoczył jak diabeł z pudełka i nadchodził teraz z przeciwległego końca boiska.Nie biegł, nie, szedł szparkim krokiem, w dodatku obrał taki kurs, że musieliśmysię zderzyć.Nagle gdzieś z tyłu zaczęły się dziać jakieś przedziwne rzeczy.Rozległ sięostry huk, coś na kształt niewielkiej eksplozji, i z ziemi uniósł się tuman gęstego,białego dymu.Szedłem dalej, a Hudson odwrócił się i patrzył.Na dziedzińcusłychać było teraz wybuch za wybuchem, a ciężki dym zaściełał coraz to większyi większy obszar.Ktoś stojący za murem nie certolił się i rzucał na boisko całewiązki granatów dymnych.Hudson znajdował się już za mną i usłyszałem jego zdenerwowany ryk: Ucieczka! Ucieczka! Włączyć alarm!Dmuchał w swój gwizdek jak oszalały, ale ja twardo szedłem tam, gdzie czekałSlade.Na jego twarzy rysowały się głębokie bruzdy napięcia i wysiłku, a kiedyzbliżyłem się do niego, rzucił niecierpliwie: Do cholery, gdzie jest ta zasrana machina?!Podniosłem wzrok i przez kłęby dymu zobaczyłem, że nadjeżdża, że zawisanad murem niczym łeb jakiegoś prehistorycznego stwora, a z paszczy wystaje muoślizgłe zielsko.Potwór schylił głowę i wtedy spostrzegłem, że zielsko to czteryliny z zawiązanymi w pewnych odstępach supłami.Liny dyndały z platformy, naktórej stał facet i, jak mi Bóg miły, rozmawiał z kimś przez telefon!Nachyliłem się. No dobra, Slade.Jedziemy w górę!Odrzucił kule, podniosłem go i chwycił jedną z lin, tę, która weszła mu akuratw ręce.Nie był piórkiem i z trudem trzymałem go w górze.Złapał się w końcusznura, a ja dziękowałem Bogu, że uwolnił mnie wreszcie od ciężaru.67 Facet na platformie nie spuszczał z nas oczu i widząc, że Slade ma już sięczego trzymać, naglącym głosem zagadał w telefon i platforma zaczęła się wzno-sić.Problem w tym, że wznosiła się beze mnie.Wykonałem szaleńczy podskoki uczepiłem się ostatniego supła tej samej liny, po której wspinał się Slade.Pod-ciągnąłem się szybko, ale jego nogi dyndały to tu, to tam, tak że czubkiem butawyrżnął mnie w szczękę.Zakręciło mi się we łbie i niemal rozluzniłem uchwyt,ale wytrzymałem, jakoś przecież wytrzymałem.I wtedy ktoś złapał mnie za kostkę.Spojrzałem w dół i ujrzałem Hudsona.Jego twarz wykrzywiała się z wysiłku.Ten to miał ścisk! Jak imadło! Podniosłemdrugą nogę i dałem mu kopa w gębę; zaczynałem się uczyć od Slade a.Puściłmnie i spadł na ziemię, która w tym momencie znajdowała się już całkiem sporykawałek pod nami.Ruszyłem do góry, wciągałem się coraz wyżej i wyżej czując,że pękają mi mięśnie ramion, aż wreszcie uchwyciłem krawędz platformy.Slade leżał jak długi na stalowej podłodze i ledwo dyszał po morderczymwysiłku.Gość z telefonem nachylił się i powiedział: Nie wstawaj.Wszystko będzie dobrze.I znów zagadał w słuchawkę.Spojrzałem w dół.Ogromny, zginający się w przegubach wysięgnik przeleciałtuż nad kolczastym drutem, przerzucił nas przez mur i zaczął się szybko opusz-czać.Facet znów się nachylił i spokojnym głosem powiedział: Róbcie dokładnie to, co ja.Jeden wywołujący zawrót głowy ruch żurawia i znalezliśmy się po drugiejstronie ulicy.Tu ramię nagle znieruchomiało.Nie wiadomo skąd wyjechała maładostawcza ciężarówka i stanęła dokładnie pod platformą.Nasz facet przerzuciłciało przez balustradkę i opuścił się lekko na skrzynię ciężarówki.Z wdzięczno-ścią rozluzniłem uchwyt i poszedłem w jego ślady.Slade skoczył na końcu i sklą-łem go, bo zleciał mi na kark [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •