[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Że nie chcesz się we mnie zakochać.- Że nie chcę się w tobie zakochać.- Wariat.Szaleniec.- Słuchaj, Grillo, kiepska ze mnie pielęgniarka, więc nie oczekuj współczucia.Ale jeśli chcesz bardziej konkretnej pomocy w czasie, kiedy będziesz sobie chorował, po prostu daj mi odpowiednie namiary.- Mogłabyś wpaść do Ellen.Powiedz jej, że mały zaraził mnie grypą.Niech ma wyrzuty sumienia.Tam jest wspaniały temat, a ja na razie mam tylko parć faktów.- Takim cię lubię, Grillo.W łóżku, ale z tarczą.Tesla wybrała się do domu Ellen Nguyen późnym popołudniem; nie chciała brać samochodu, chociaż Grillo ostrzegał, że czeka ją długi spacer.Zerwał się lekki wiatr i towarzyszył jej w drodze przez miasto.Był to rodzaj społeczności, w której chętnie umieściłaby akcję kryminału; może z wątkiem człowieka z bombą atomową w walizce.Byłaby to bardziej parabola apatii niż zła.Ludzie woleliby nie wierzyć temu, co się im mówi.Po prostu robiliby dalej swoje w błogiej obojętności.Bohaterka filmu próbowałaby wstrząsnąć tymi ludźmi, żeby zrozumieli, co im grozi.To jej się nie uda.W końcu tłum, wściekły, że próbuje zburzyć Jego martwy spokój, wypędza ją za rogatki miasta; w tym momencie zakołysze się ziemia i wybuchnie bomba.Obraz znika.Koniec.Oczywiście nikt nie przyjąłby takiego scenariusza do produkcji, ale ostatecznie była wytrawną mistrzynią w pisaniu scenariuszy, które nigdy nie ujrzały taśmy filmowej.Jednak tematy same do niej przychodziły.Nie mogła wejść do nieznanego domu czy spotkać nowych ludzi, żeby ich zaraz nie udramatyzować.Nie zaprzątała sobie zbytnio głowy analizą scenariuszy, które wytwarzał jej umysł, pod względem obsady i miejsca akcji, chyba że - jak w tym wypadku - były zbyt oczywiste, by je pominąć.Prawdopodobnie przeczucie powiedziało jej, że pewnego dnia Palomo Grove wyleci w powietrze.Miała niezawodne wyczucie kierunku.Odnalazła od razu drogę do domu Ellen Nguyen.Kobieta, która otworzyła drzwi, wydawała się tak delikatna, że Tesla obawiała się mówić głośniej niż szeptem, a już na pewno nie próbowałaby wyciągnąć z niej żadnych niedyskretnych zwierzeń.Po prostu podała fakty: przyszła na prośbę Grillo, ponieważ złapał grypę.- Niech się pani nie martwi, nic mu nie będzie - powiedziała, widząc zmartwioną minę Ellen.Po prostu chciałam wyjaśnić, dlaczego sam nie przyszedł z panią porozmawiać.- Proszę wejść - powiedziała Ellen.Tesla opierała się.Nie była w nastroju do rozmowy z tak subtelną istotą.Ale tamta obstawała przy swoim.- Nie mogę tutaj rozmawiać - powiedziała, zamykając drzwi.- I nie mogę zostawiać Philipa samego na dłuższy czas.Już nie mam telefonu.Do pana Grillo musiałam dzwonić od sąsiadów.Czy mogłaby pani przekazać mu pewną wiadomość?Oczywiście - powiedziała Tesla, a pomyślała: jeśli to list miłosny, to zaraz wyląduje w koszu.Wiedziała, że ta Nguyen była w typie Grillo.Pełna kobiecej słodyczy, łagodny głos.W sumie, przeciwieństwo Tesli.Szerzące zarazę dziecko siedziało na kanapie.- Pan Grillo ma grypę - powiedziała matka.- Może dałbyś mu jakiś rysunek, to by się lepiej poczuł?Chłopczyk poszedł do swojego pokoju i Ellen mogła teraz mówić.- Czy mogłaby mu pani powiedzieć, że sytuacja w Coney zmieniła się? - zapytała.- Zmiana sytuacji w Coney - powtórzyła Tesla.- Co to konkretnie oznacza?- Że w domu Buddy'ego odbędzie się przyjęcie wspominkowe na jego cześć.Pan Grillo będzie wiedział, o co chodzi.Rochelle, jego żona, przysłała po mnie kierowcę.Chce, żebym pomogła w domu.- A jaki ma to związek z Grillo?- Chciałabym wiedzieć, czy chce dostać zaproszenie.- Chyba mogę za niego powiedzieć, że tak.Kiedy to będzie?- Jutro wieczorem.- Krótki termin.- Ludzie przyjdą, ze względu na pamięć o Buddym - powiedziała Ellen.- Wszyscy go kochali.- Szczęściarz - zauważyła Tesla.- Więc jeśli Grillo będzie chciał z panią porozmawiać, może się skontaktować z panią w domu Vance'a?- Nie.Nie powinien tam dzwonić.Niech zostawi wiadomość u sąsiada, pana Fulmera.On będzie się zajmował Philipem.- Fulmer.Dobrze.Już zapisałam.Temat rozmowy wyczerpał się.Tesla przyjęła od małego ozdrowieńca rysunek, żeby go zanieść Grillo wraz z najlepszymi życzeniami od matki i syna, i ruszyła z powrotem, obmyślając po drodze różne historyjki.IX- William?Nareszcie Spilmont zadzwonił.W tle nie było już słychać śmiechu dzieci.Zapadł wieczór.Kiedy zabrakło słońca, woda w zraszaczu trawy byłaby nie tyle przyjemnie chłodna, co lodowata.- Nie mam zbyt wiele czasu - powiedział.- Już dość go dziś zmarnowałem.- I co? - William spędził całe popołudnie wyczekując telefonu, w szalonym podnieceniu.- No mów.- Pojechałem tam, do Wild.Cherry Glade, jak tylko wyszedłeś.- No i?- No i nic, stary.Jedno wielkie zero.Nikogo tam nie było.Przygotowałem się na Bóg wie co i wyszedłem na durnia.Pewnie o to ci chodziło, co?- Nie, Oskarze.Mylisz się.Słuchaj, chłopie - tylko raz.Tylko raz dałem się nabrać, okay?Nikt nie będzie mówił, że nie mam poczucia humoru.To nie był kawał.- Wiesz, rzeczywiście przez chwilę dałem się nabrać.Powinieneś pisać książki, a nie handlować nieruchomościami.- Nikogo tam nie było? Najmniejszego śladu? Zajrzałeś do basenu?Przestań! - powiedział Spilmont.Tak, basen był pusty, tak samo dom i garaż.Nigdzie nikogo.- Więc się wynieśli.Uciekli, zanim przyjechałeś.Tylko nie wiem jak.Tommy-Ray mówił, że dżaff nie znosi.- Dosyć! - krzyknął Spilmont.- I bez ciebie mam dokoła zbyt wielu czubków.Zostaw to, słyszysz? I nie próbuj tych numerów z innymi, Witt.Już ostrzegłem kogo trzeba, słyszysz? Zapamiętaj sobie: jeden raz wystarczy!Spilmont odłożył słuchawkę bez pożegnania; William słyszał sygnał przerwanej rozmowy przez całe pół minuty, zanim słuchawka wypadła mu z ręki.- Kto by pomyślał? - powiedział dżaff, głaszcząc swojego najnowszego pupila.- Strach kryje się w najmniej oczekiwanych miejscach.- Chcę go potrzymać - powiedział Tommy-Ray.- Uważaj go za swoją własność - dżaff pozwolił, by chłopiec wziął terata z jego objęć.- Nie jest zbyt podobny do Spilmonta.- Ależ jest - sprzeciwił się dżaff.- Nie ma wierniejszego portretu tego człowieka niż ten.To jego esencja.Strach czyni człowieka tym, czym jest.- Naprawdę?- To, co tam chodzi i nazywa siebie Spilmontem, jest tylko łupiną.Nędzną resztką.Podszedł do okna i odsunął zasłony.Terata, które łasiły się do niego podczas wizyty Williama, nie odstępowały go na krok.Odpędził je od siebie.Odstąpiły z szacunkiem, ale gdy tylko wrócił na dawne miejsce, poczołgały się z powrotem w jego cień.- Słońce prawie zaszło - powiedział.- Musimy iść.W Grove jest Fletcher.- Tak?- A tak.Wrócił o czwartej czy piątej po południu.- Skąd wiesz?- Nie można nienawidzić kogoś tak mocno jak ja nienawidzę Fletchera i nie wiedzieć, gdzie się znajduje.- Więc pójdziemy go zabić?- Kiedy będziemy mieć dość zabójców - powiedział dżaff.- Nie chcę żadnych pomyłek, jak z tym Wittem.- Najpierw pójdę po Jo-Beth.- Po co? Nie jest nam potrzebna.Tommy-Ray rzucił terata Spilmonta na podłogę:- Jest potrzebna mnie.- To, oczywiście, czysto platoniczne uczucie.- Co to znaczy?- Powiedziałem to z ironią, Tommy-Ray.Chodzi o to, że ty pragniesz jej cieleśnie.Tommy-Ray rozważał to przez chwilę.Potem powiedział:- Być może.- Bądź szczery [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •