[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziś pan Spavin spogląda znad blatu swego biurka i czuje się mile zaskoczony.Nie przypuszczał, że to możliwe.Fakt, chłopak jest trochę zaniedbany, ale to w końcu sierota.A zaniedbanie, o czym pan Spavin jest głęboko przekonany, to nieodłączna i naturalna cecha sierot, jedna z tych rzeczy, które przydają sieroctwu szczególnego patosu.Spavin jest wielbicielem Dickensa, a wygląd Jonathana Bridgemana idealnie pasuje do dickensowskiego wzorca sieroty.Odrobinę starszy niż w książkach.Chłopiec.Z pewnością byłoby o wiele pikantniej, gdyby to była ona.Jako prawnik, najbardziej dickensowska z dickensowskich postaci, pan Spavin ma zostać opiekunem Bridgemana.Chwilę, w której życie odzwierciedla literaturę, trzeba smakować.Spavin potrząsa głową w niemym zachwycie nad własną uczuciowością.Tak głęboko rozumie te sprawy, że czasem opanowuje go myśl, czy nie minął się z powołaniem.- Tu i tu.Wskazuje miejsca na dokumencie, gdzie powinien znaleźć się podpis, i patrzy z pobłażaniem, jak Jonathan wykonuje jego polecenie.Robi to jakoś niepewnie, stawia litery powoli i z namysłem.Nie ulega wątpliwości, że na równi ze swoim patronem jest świadom doniosłości tej chwili.- Jeszcze tutaj, chłopcze.Gotowe.Dokładnie tak, jak życzyłby sobie tego twój drogi zmarły ojciec.Bridgeman kiwa głową.Jest przystojny, co zakrawa na cud.Spavin wraca w myślach do wspomnień sprzed wielu lat, gdy dziadek Bridgemana, też Jonathan, przyszedł do biura ze swoim pożal się Boże synalkiem i zakomunikował, że ma życzenie, by ulokować potomka w interesie herbacianym.Nawet najbardziej życzliwy obserwator (a za takiego Spavin ma honor się uważać) nie znalazłby w Bridgemanie juniorze wielu przymiotów.Ordynarny i nieokrzesany brzydal o irlandzkiej fizjonomii.Stan nietrzeźwości (o jedenastej rano!) jeszcze pogłębił złe wrażenie.Kto by pomyślał, że z lędźwi takiego prostaka zrodzi się tak miła dla oka istota? Spavin nie pamięta, czy widział kiedyś tę nieszczęsną kobietę, która była matką siedzącego przed nim chłopca.Chyba nie.Małżeństwo zostało zawarte już w Darjeelingu.Sądząc z wyglądu Jonathana, musiała być wyjątkowo piękna.Jak przystało na człowieka o poetycznej wrażliwości, Spavin wierzy, że charakter ludzki objawia się w fizjonomii.Dwadzieścia lat temu stwierdził na poczekaniu, że ów bełkoczący tępak o kartoflanych rysach do niczego się nie nada.Ale chłopiec, który przed nim siedzi.Jaką cudowną kobietą musiała być jego matka!- Masz fotografię swojej drogiej mamy, Jonathanie?- Niestety, nie.Ojciec nie wierzył w fotografie.- Nie wierzył? Rozumiem.Osobliwy pogląd.- Zgadza się.Nie mam ani jednej.Ani jednej.- Wielka szkoda.Rzeczywiście, wielka szkoda.O ile Spavin pamięta, dziadek również nie grzeszył prezencją.Jaki byłby dumny na widok kontynuatora swego rodu! To przecież istny Apollo! Myśl o kontynuacji sprawia, że pan Spavin toczy okiem po własnej kancelarii, w której panuje profesjonalny nieład.Stosy dokumentów, na półkach książki oprawne w marokin, zapasy laku do pieczęci i czerwone wstążki tworzą jego świat.O tak, on dobrze wie, co to kontynuacja.Każdy aspekt jego egzystencji, od papieru listowego po regularny lunch z panem Muskettem o pierwszej w restauracji na rogu zaświadcza o jego zaszczytnej roli strażnika tradycji.On, Spavin, wnosi skromny wkład w obronę konserwatywnych wartości życia wielkiego narodu.Co za ulga! Kiedy otrzymał telegram z informacją o jakichś kłopotach w porcie i zapytaniem, czy nie przesłałby paru gwinei potrzebnych do uwolnienia swego podopiecznego i zamknięcia formalności związanych z zejściem na ląd, poczuł nagły lęk.Czyżby syn okazał się równie beznadziejny jak ojciec? Mimo to, pamiętając o własnych zobowiązaniach, posłał pieniądze.Kiedy chłopak pojawił się w końcu u niego i opowiedział przejmującą historię, wszelkie obawy zniknęły.Jonathan został napadnięty w jakiejś ciemnej bombajskiej uliczce przez bandę rzezimieszków i choć dzielnie się bronił, powalając jednego czy dwóch, nie dał rady reszcie i stracił prawie wszystkie pieniądze przeznaczone na podróż.Nieporozumienie w sprawie smokingu wywołał prostoduszny i nadgorliwy hinduski steward.Podarował ubranie okradzionemu chłopcu, nie wspomniawszy, że należy ono do innego pasażera, pana Carsona, który wniósł skargę.Interwencja Spavina odniosła skutek.Pan Carson przyjął przeprosiny.- Co ty byś beze mnie zrobił, chłopcze?- Szczerze mówiąc, nie wiem, proszę pana.٭W Londynie ulice są wybrukowane złotem.Światło elektrycznych latarni odbija się w mokrych od deszczu chodnikach.Przechodnie zostawiają za sobą migocące wspomnienie ramion okrytych płaszczami przeciwdeszczowymi i obryzganych wodą nóg, sadzących naprzód wielkimi krokami.Przez Piccadilly przejeżdża strumień nowoczesnych pojazdów.Nawet wścibskie gołębie, tłuste i szare niczym szczury, drepczą majestatycznie, rozpierane imperialną dumą.W Londynie deszcz pada z różną intensywnością.Brudna woda płynąca w rynsztokach też jest godna uwagi, ponieważ to londyńska woda i niesie z sobą drobiazgi (ulotki, papierki po cukierkach i niedopałki papierosów), które układają się w lakoniczne komunikaty o tutejszym stylu życia i sposobie myślenia.Jonathan kluczy między przechodniami i taksówkami.W uszach dźwięczy mu metaliczny plusk kropel rozbijających się o wielki czarny parasol.To odgłos tak różny od szumu indyjskiej nawałnicy, że nigdy nie pozwoli mu zapomnieć, co zrobił, jak się tu znalazł i jak w zawrotnym tempie zyskał nową tożsamość.W Londynie są policjanci w niebieskich mundurach i czerwone autobusy z reklamami po bokach.W parkach widocznych pomiędzy wysokimi budynkami rozciągają się połacie soczyście zielonych trawników.Dopiero teraz Jonathan rozumie, co Brytyjczycy usiłowali bez powodzenia powielić w Indiach.Aksamitną zieleń pulsującą życiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •