[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypadek miał miejsce w Wirginii.Postanowiła wrócić do tego później i skupiła się na siedemnastym tekście, w periodyku "Freedom Report", którego podtytuł głosił: "Dziennik poświęcony zachowaniu demo­kracji".W artykule cytowano wiarygodne, lecz anonimowe źródła, podając do wiadomości, że agent specjalny, Peter Frankel, prowadził śledztwo w spra­wie sprzedaży broni chemicznej z "tajemniczego miejsca" w Newark w Ar­kansas.Artykuł donosił, że dochodzenie okazało się bardzo owocne, lecz nie doszło do aresztowania podejrzanych.Potem autor przystępował do tyrady na temat majaczącej groźby potencjału militarnego Trzeciego Świata.- No tak, oto jego niezbite dowody - bąknęła pod nosem Irene.Szcze­rze mówiąc, liczyła na coś bardziej konkretnego.Ziewnęła przeciągle i po kolejnej bitwie z krzesłem o kontrolę nad jej kręgosłupem zwróciła uwagę na historie dotyczące samobójstwa.Po ich przeczytaniu w umyśle Irene rozdzwonił się alarm.Zdaje się, że ten generał Albemarle w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym nadzoro­wał zamknięcie Wojskowej Fabryki Broni imienia.Ulyssesa S.Granta.To dlatego wydawało jej się, że słyszała już gdzieś to nazwisko.To wła­śnie tego faceta Agencja chciała rozedrzeć na strzępy, kiedy po raz pierw­szy odkryto magazyny z niebezpiecznymi odpadami.Z niewyjaśnionych przyczyn generał ów zastrzelił swoją żonę w sypial­ni ich domu w Clifton, w Wirginii, a sam pojechał szmat drogi na pole bi­twy pod Manassas, żeby strzelić sobie w głowę przed posągiem StonewallaJacksona.We wszystkich artykułach powoływano się na to samo źródło - na agenta specjalnego FBI, Petera Frankela - podając, że generał Albemar­le nie mógł dojść do siebie po niedawnej śmierci córki oraz skutkach skan­dalu związanego z bronią chemiczną w Newark.Według Frankela, generał wyraził jasno swoje intencje w liście pożegnalnym znalezionym w sypialni.- Pierwszy w kolejce do wywiadów.Nawet wtedy, co, Peter? - mruknęła Irene, przeglądając kolejne artykuły.Zbieg okoliczności związany z pozo­stawieniem wiadomości na łożu śmierci nie był dla niej bez znaczenia.To dziwne - pomyślała.- Jakiś nie znany nikomu facet rozwala sobie mózg, a historia obiega lotem błyskawicy cały kraj.Za to wzmianka o śledz­twie w sprawie nielegalnego handlu bronią pojawia się tylko raz.To świad­czyło o wiarygodności informacji podawanych w "Freedom Report" przez brać dziennikarską.Prawdopodobnie reszta gazety poświęcona była latają­cym spodkom i temu, kto i kiedy widział Elvisa.Z czystego kaprysu porównała daty artykułów: tego dotyczącego broni i tego o śmierci generała.Historia z "Freedom Report" ukazała się zaled­wie trzy tygodnie przed zamieszaniem wznieconym przez wojskowego.No właśnie.Prawdę mówiąc, Irene wierzyła w zbiegi okoliczności.Zdarzały się cią­gle - czasami tak niesamowite, że przeczyły logice.W gruncie rzeczy naj­bardziej brutalna zbrodnia dokonana na niewinnych ludziach oznaczała właśnie to: tragiczny zbieg okoliczności dla ofiar wypadku.Irene doskonale wiedziała, że obecność dwojga ludzi w tym samym miejscu i tym samym czasie niekoniecznie odzwierciedla intencje jednej czy drugiej strony.Przychodzi jednak moment, w którym zbiegów okolicz­ności jest tyle, że usprawiedliwienie ich przypadkowości kosztuje więcej wysiłku, niż uznanie tych faktów za godne rozważenia.Sprawa Frankela gwałtownie zaczęła zbliżać się do tego punktu.Nadeszła pora, by na jakiś czas zapomnieć o zabawie w agenta śledcze­go i spojrzeć na sprawę jak przypadkowy obserwator.Gdyby skłaniała się w stronę Donovanów, mogła wyobrazić sobie Frankela w biurze terenowym w Little Rock, gdzie miał możliwość manipulowania śledztwem, a równo­cześnie mógł bez przeszkód sprzedawać broń na tylnym podwórku.Sięga­jąc pamięcią wstecz wiedziała, że podobne rzeczy się zdarzały.Jakie to smut­ne, pomyślała, że tak często gliniarze popełniają takie same przestępstwa co ludzie, których ścigają.Hmm.Wróciła do punktu wyjścia i rozpoczęła kolejne poszukiwania, zmie­niając daty, miejsca i nazwiska.Wszystkie hasła miały wspólny wyznacz­nik: "chemiczny + broń".Po kilku próbach lista była możliwa do zaakcep­towania, a po godzinie Irene dotarła do tego, czego szukała.- Niech mnie wszyscy diabli - powiedziała do siebie.Aż roiło się od zbiegów okoliczności.Kiedy minutę później zadzwonił telefon, nawet nie podskoczyła.Do­chodziła szósta i telefonistka właśnie znalazła czas na obiecane budzenie o piątej czterdzieści pięć.- Nie śpię, dziękuję - powiedziała, podnosząc słuchawkę z biurka.- Irene?Znieruchomiała na dźwięk swego imienia.- Tak?- Cześć.Tu George Sparks - przedstawił się mężczyzna po drugiej stro­nie linii.- Właśnie dzwonili z aresztu.Carolyn Donovan powiesiła się w swo­jej celi.Strażniczka zajrzała przez wizjer i natychmiast przystąpiła do działania.Manipulując kluczem jedną ręką, drugą nacisnęła przycisk radiotelefonu.- Czwórka do centrali, mamy bujacza w izolatce numer dwa - mówiła pospiesznie, ale bez śladu paniki.- Świeża czy nadpsuta? - zapytał głos.- Jeszcze się buja! Daj tu prędko sanitariusza!Twarz wiszącej kobiety była purpurowa od ciśnienia w głowie, a jej ręce i stopy drgały spazmatycznie.Strażniczka wiedziała ze szkolenia, jakie prze­szła pięć lat temu, że o ile ofiara nie skręciła sobie karku i nie pękło jej jakieś naczynie w głowie, da się ją odratować.Właściwie niepotrzebnie.Po co się wysilać, jeśli istniało prawdopodobieństwo, że sąd i tak skaże delikwentkę na śmierć?Szefowa strażników - chociaż słyszała dudnienie butów na korytarzu - opasała rękami talię Carolyn i podniosła ją do góry, starając się zmniejszyć nacisk pętli na szyję.Bez względu na to, jak wysoko podnosiła bezwładne ciało, tułów nieprzytomnej kobiety przechylał się na boki, naciągając linę.Z twarzą wciśniętą w ubranie ofiary, strażniczka czuła gęsią skórkę na cie­le.Gdyby nie bliskość kroków, możliwe, że dałaby sobie spokój i pozwoliła jej wisieć dłużej.Pierwszy zjawił się dyżurny sanitariusz, student medycyny o imieniu Dan.Nie wpadł do celi, tylko niespiesznie wszedł.- Czołem, Gladys.Ho-ho! - wykrzyknął, krzywiąc się nieco.- Ładniutka, nie?Gladys była zbyt zajęta, żeby się roześmiać.- Zamknij się - warknęła.- I pomóż mi tu.- Szefowa jak zawsze - zaśpiewał wesoło Dan.Należał do niewielu osób mających pozwolenie na noszenie noża w tym bloku.Oczywiście chodziło o podobne przypadki.Nigdy nie schodził tu, dopóki ktoś nie umarł albo nie umierał, a nawet wtedy często czekał, aż pozostałe więźniarki zamknięto w celach.Wolał pracować w kontrolowanych warunkach.Wyjął leathermana z pochwy na pasku, wysunął ostrze, a następnie się­gnął wysoko, aby przeciąć nylonową linkę.Kiedy skończył, obie kobiety runęły na podłogę.- Nic ci nie jest, Gladys? - zapytał, powstrzymując się od uśmiechu.- Nie, w porządku.Ściągnij ze mnie tę sukę!W drzwiach pojawiło się jeszcze dwóch sanitariuszy.Jeden z nich pchał wózek załadowany sprzętem do reanimacji.Dan ukląkł przy pacjentce i włożył lateksowe rękawiczki.Carolyn odzyskiwała naturalne kolory, choć dokoła jej szyi widniała sina obroża.Chłopak przycisnął dwa palce, wyczuwając tętnicę i wygiął brwi w wysoki łuk.- Hej, mamy tu żywca - oświadczył.- Puls trochę nierówny, ale jest.Czas do pracy, moi drodzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •