[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbowałby też odebrać mi płaszcz, alemiał świadomość, że będę o niego walczył.Ruchem brody kazał strażnikom za-mknąć drzwi celi.Kiedy się zatrzasnęły, skoczyłem naprzód, uchwyciłem się krati patrzyłem za odchodzącymi.Chciałem zawołać, krzyczeć, że książę Władczynie pozwoli mi dożyć wyroku Rady Królestwa, że znajdzie sposób, żeby mnie tuzabić.Nie zrobiłem tego.Nie uwierzyliby mi.Nadal się go nie bali.Gdyby goznali tak dobrze jak ja, wiedzieliby, że żadne przyrzeczenie nie każe mu dotrzy-mać zawartej umowy.Zabije mnie.Miał mnie w swojej mocy, nie mogłem sięobronić.Puściłem drzwi i na drewnianych nogach dowlokłem się do ławy.Usiadłem.Odruchowo owinąłem się płaszczem.Najcieplejsza wełna nie mogła wygnać mro-zu z mojej duszy.Jak przypływ wdziera się do morskich jaskiń, tak mnie przepeł-niła świadomość nieuniknioności śmierci.Znów byłem bliski omdlenia.Poradzi-łem z nim sobie, niepewnie rozważając, jaki sposób może wybrać książę Władczy,żeby mnie pozbawić życia.Tak wiele ich było.Podejrzewałem, że będzie chciałwymusić na mnie przyznanie się do winy.Jeśli zyska dość czasu, może mu się toudać.Próbowałem o tym nie myśleć, nie roztrząsać tak szczegółowo, że miałemumrzeć boleśnie.Pewną ulgę przyniosła mi świadomość, że mogłem go oszukać.W sekret-nej kieszonce skrwawionego rękawa ciągle tkwiła trucizna, którą tak dawno temuprzygotowałem dla Osiłka.Gdyby zapewniała łagodniejszą śmierć, połknąłbymją natychmiast.Niestety, kiedy ją preparowałem, nie szykowałem środka, którymiał bezboleśnie zapewnić rychły wieczny spokój, lecz męczarnie, skręt kiszek,wymioty i gorączkę.Pózniej może się to okazać lepsze niż atrakcje przygotowa-ne przez księcia Władczego.Niewielkie pocieszenie.Położyłem się i zawinąłemw obszerny płaszcz.Miałem nadzieję, że księciu Krzepkiemu nie będzie go bar-dzo brakowało.Był to prawdopodobnie ostatni ludzki gest w stosunku do mnie.Nie spałem.Uciekłem do świata mojego wilka.Obudziłem się pózniej ze zwykłego snu, w którym Cierń strofował mnie, żenie uważam należycie.Skuliłem się jeszcze bardziej w ogromnym płaszczu księ-cia Krzepkiego.Zwiatło pochodni przeciekało do mojej celi.Dzień to był czy noc?Nie potrafiłem powiedzieć, ale odniosłem wrażenie, że głęboka noc.Spróbowa-łem zasnąć.Cierń natarczywie błagał mnie o coś.Usiadłem wolno.Z pewnością słyszałem Ciernia.Głos wydał się cichszy.Po-łożyłem się z powrotem.Teraz słyszałem lepiej, ale nadal nie mogłem rozróżnić505 słów.Przycisnąłem ucho do kamiennej ławy.Nic.Wstałem wolno i obszedłemcelę.W jednym rogu słychać było lepiej, ale nadal nie mogłem zrozumieć słów. Nie rozumiem  powiedziałem do pustej celi.Przytłumiony głos zamilkł.Po chwili odezwał się znowu, pytającym tonem. Nie rozumiem  powiedziałem głośniej.Głos Ciernia brzmiał dalej, bardziej podekscytowany, ale nie głośniejszy. Nie rozumiem!  krzyknąłem zawiedziony.Kroki w korytarzu przed celą. Bastardzie Rycerski!Strażniczka była niska.Nie mogła zajrzeć przez zakratowane okienko. Co takiego?  zapytałem rozespanym głosem. Dlaczego krzyczałeś? Ja? Och.Zły sen.Kroki się oddaliły.Słyszałem, jak kobieta mówi ze śmiechem do drugiej straż-niczki: Trudno sobie wyobrazić, jaki sen mógłby być dla niego gorszy niż rzeczy-wistość. Miała akcent ze śródlądzia.Znów położyłem się na ławie.Głos Ciernia ucichł.Skłonny byłem zgodzić sięze strażniczką.Jakiś czas nie spałem, zastanawiałem się, co Cierń próbował mipowiedzieć.Wątpiłem, żeby to były dobre wieści, a złych miałem dosyć.Miałemumrzeć tutaj.Przynajmniej niech się to stanie dlatego, że pomogłem w ucieczceksiężnej Ketriken.Ciekaw byłem, czy daleko zajechała.Pomyślałem o trefnisiui zastanowiłem się, jak znosi niewygody zimowej podróży.Zabroniłem sobie my-śleć, dlaczego Brus nie pojechał z nimi.Za to pomyślałem o Sikorce.Musiałem się zdrzemnąć, bo ją zobaczyłem.Szła pod górę stromą ścieżką,przygarbiona pod jarzmem nosideł.Była blada, wyglądała na zmęczoną i cho-rą.Na szczycie wzgórza stała rozpadająca się chatka, śnieg prawie sięgał dachu.Sikorka przystanęła, postawiła wiadra na progu i stała tak, patrząc na morze.Zer-knąwszy w bezchmurne niebo, ściągnęła brwi.Lekka bryza ledwie marszczyławodę.Wietrzyk podniósł pasmo gęstych włosów, tak jak ja zwykłem to robić,i przesunął dłonią po ciepłej krzywiznie między szczęką i szyją.Nagle w oczachSikorki zalśniły łzy. Nie  powiedziała głośno. Nie będę więcej myślała o tobie.Nie.Schyliła się, dzwignęła ciężkie wiadra i weszła do chatki.Wiatr zawirował wokółspróchniałych desek.Dach był wyjątkowo oszczędnie pokryty strzechą.Powiałosilniej, a ja pozwoliłem się unieść podmuchem.Wpadłem w wir, wzleciałem gołębiem, zostawiłem rozterki za sobą.Chciałemnurkować głębiej, skoczyć w główny nurt, który mógł mnie zabrać na zawsze,z daleka od żałosnych obaw.Szukałem dłońmi tego głębszego prądu, rwącego jakbystra rzeka.Wciągnęła mnie, uniosła, zabrała ze sobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •