[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Lepiej, abyś miał rację.Mam dziś wieczór nadzwy­czajne zebranie Rady.- Westchnęła i zatarła ręce.- To będzie pewnie trwało przez pół nocy, a więc nie czekaj na mnie.- Czy to ma znaczyć, że to już koniec naszej rozmowy? - zapytał unosząc kącik ust.- Tak.Dziś wieczorem masz cały apartament do swojej dyspozycji.Nie zostawiaj tylko okruchów na podłodze i nie zatłuść poduszek.Mnie by to nie przeszkadzało, ale Margret obdarłaby cię ze skóry.I nie szukaj papużek - są na dwu­tygodniowej Polnej Próbie z Szallan i jej stadkiem.Tak więc będziesz dziś wieczór zupełnie sarn.- O bogowie, zupełnie sam z pięknym Vanyelem.Chcesz sprawdzić moją zdolność panowania nad sobą, pra­wda? - zaśmiał się, a potem spoważniał i odsunąwszy się od ściany, wyprostował się.- Z drugiej jednak strony, może dzięki temu nadarzy się sposobność, o jakiej mówi­łem.Jeżeli zastanę go samego, może uda mi się nakłonić go, aby otworzył się choć trochę.Savil westchnęła i sama odsunęła się od ściany.- Radzisz sobie z ludźmi lepiej niż ja, chłopcze.Dla­tego poprosiłam cię o radę.Jeśli zauważysz okazję, wyko­rzystaj ją.Tymczasem muszę spieszyć na konsultację do Osobistego Królowej.- A stamtąd prosto na posiedzenie? Bez żadnej prze­rwy? - współczująco zapytał Tylendel.Savil skinęła po­takująco.Chłopiec wziął ją w ramiona i mocno uścisnął.- Dopilnuj, abyś coś zjadła - szepnął, przytulając głowę do jej włosów.- Chcę, żebyś pożyła jeszcze tro­chę.Nie doprowadzaj się do następnego nawrotu zapalenia płuc.Mogłoby cię to zabić.Choć cię nie znoszę, stara jędzo, wiesz, że cię kocham.Jeszcze raz przełknęła ślinę i odwzajemniła uścisk, czu­jąc w oczach ostre pieczenie.- Wiem, mój drogi.Nie myśl, że nie liczę na to.- Znów przełknęła ślinę, zamknęła oczy i przycisnęła go z ca­łych sił.Był to krótki moment, gdy czuła równowagę w świecie, który zbyt często pozostawał daleki od stabilno­ści.- Ja też cię kocham.I nigdy o tym nie zapominaj.Pustka panująca w apartamencie przytłaczała Tylendela.Nie było papużek.Nie było Savil, którą - jako rzecznika heroldów kształcących swych protegowanych - odwoła­no na konferencję, mającą przeciągnąć się aż do rana.Tak przynajmniej głosiła plotka powtarzana przez obecnych w kuchni w porze obiadu.Nie było też Vanyela, który naj­prawdopodobniej zabawiał właśnie swe kółko wielbicieli.Nie było nic, co mogłoby przerwać tę grobową ciszę oble­kającą Tylendela ze wszystkich stron niczym całun, pozwa­lając mu tylko słyszeć bicie własnego serca.Za oknami pa­nowała piekielna ciemność; niebo było tak zachmurzone, że księżyc stał się zupełnie niewidoczny.Tylendel miał wil­gotne włosy, głowa go paliła.Pot spływał mu po karku, wsiąkając w kołnierz, ale teraz chłopiec nawet tego nie czuł.Czas owego wieczoru nie płynął, lecz pełzł.Tylendel porzucił lekturę rozprawy traktującej o wyko­rzystaniu magii do kontrolowania pogody, którą Savil po­leciła mu przeczytać, i zamiast tego wybrał książkę histo­ryczną.Manuskrypt eseju na temat czarowania pogody nie był tym, co miał ochotę czytać w tej chwili.W każdym razie nie teraz, gdy zbliżała się burza.Nie zawsze potrafił dobrze kontrolować swą energię, a nie chciałby nieumyślnie przyczynić się do nasilenia tego, co właśnie nadchodziło.Teraz o wiele sprawniej panował nad swą podświadomością niż kiedyś, lecz podejmowanie jakiegokolwiek ryzyka nie miało sensu, gdy w pobliżu nie było Savil.Chyba przez zbliżającą się burzę w pokoju zdawało się bardzo duszno.Tylendel wyciągnął się wygodnie na kana­pie wspólnej izby i mimo że z miejsca, gdzie się teraz znajdował, nie mógł nic dostrzec, wyczuł gromadzące się na zachodzie chmury burzowe.Ten właśnie dar uczynił go kandydatem na maga heroldów, a nie na zwykłego herolda.Była to umiejętność widzenia (czy też postrzegania) oraz sterowania polami energetycznymi, zarówno naturalnymi, jak i nadprzyrodzonymi.Owe dary ujawniły się u niego bardzo wcześnie, na długo zanim został Wybrany.Przez niemal połowę jego krótkiego życia owe umiejętności przy­sparzały mu kłopotów i tylko wsparcie jego brata bliźniaka pomogło mu uchronić się od obłędu w trudnym okresie między ujawnieniem się darów a pojawieniem się jego To­warzysza, Gali.- Czy jesteś bezpieczna, moja najdroższa? - prze­mówił do niej, korzystając z myślomowy.- Piorun, który się zbliża, będzie potężny.Senne potwierdzenie, jakie dotarło do jego umysłu, po­wiedziało mu, że Gala śpi.To upał tak ją zmorzył.Jego samego jednak upał najczęściej wprowadzał w stan irytacji.Nie robiąc sobie nic z robactwa, otworzył na oścież wszystkie drzwi i okna.Ale na zewnątrz panowała taka ci­sza, że nie dało się słyszeć nawet szeptu lekkiego podmuchu wiatru, który mógłby wprawić powietrze w ruch.Nawet płomienie świec stały nieruchomo, a zapach wosku pszcze­lego, unoszący się we wspólnej izbie, swą słodyczą przy­prawiał go o duszności.Odrzucił do tyłu wilgotne włosy, przetarł oczy i spróbo­wał skupić uwagę na lekturze, lecz część jego myśli wciąż błądziła wokół nadziei na błysk za oknem czy orzeźwiający deszcz.Gdzieś w głębi duszy coś mówiło mu, że wystarczy, aby tylko lekko trącił chmurę, a deszcz spadnie.Powtarzał sobie wtedy, by kusicielskie myśli oddaliły się lepiej na długi spacer, i niecierpliwie wyczekiwał, aż deszcz sam spadnie.Nic się nie działo.Narastało tylko nieprzyjemne na­pięcie.Tylendel porzucił próby skoncentrowania się na lekturze, wstał i podszedł do kredensu, aby nalać sobie kieliszek wi­na.Musiał się uspokoić, pozbierać myśli i pozbyć nadwrażliwości, a sam nie był w stanie tego zrobić.Zostało tylko białe wino, troszkę nazbyt wytrawne jak dla Tylendela, lecz dzięki niemu udało mu się osiągnąć spokój.Rozluźnił się i powrócił do swej przeklętej książki.Pochłonęła go ona tak bardzo, że gdy równocześnie po­jawił się pierwszy podmuch wiatru i grzmot piorunu, zerwał się niemal z kanapy.Połowa świec - tych nie osłoniętych szklanymi klo­szami - zgasła.Wiatr dmuchnął przez pokój, wprawiając w łopot zasłony i przynosząc z dworu przyjemny chłód i woń deszczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •