[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wolne miejsca do cumowania miały zwabić statki i wystawić je na ostrzał.Stąd zapewne obecność Siódmego w porcie.- Nnanji? Słyszałeś, żeby w mieście czarnoksiężników był więcej niż jeden Siódmy? - zapytał Wallie obojętnym tonem.- Nie, bracie.- Więc zdajesz sobie sprawę, kogo mamy w ładowni?- Rotanxi! - krzyknął mistrz.- Czarodziej! Ten sam, który przysłał kilty do zamku?Nim Wallie zdążył odpowiedzieć, z drzwi magazynu buchnął dym.Tym razem kule leciały poziomo.Gdy rozległ się huk, rzeka zawrzała za rufą i po obu stronach statku.Nie było fontann, a białe obłoczki mgły szybko się rozwiały.Szrapnele! Wallie zadrżał.Bo­gowie skąpili cudów, ale nie żałowali wybrańcom szczęścia.Czarnoksiężnicy przygotowali się do odparcia ataku szermierzy, a nie zniszczenia uciekinierów, więc początkowo działa były usta­wione w takiej pozycji jak moździerz i załadowane kulami, bar­dziej skutecznymi na dużą odległość.Przerobienie ich na armaty musiało trochę potrwać.Szrapnele, bez porównania groźniejsze dla ludzi, zmiotłyby do czysta pokłady statków.Gdyby je wystrzelono, kiedy Gryfon znajdował się bliżej, zostałyby z niego trociny.Powoli, bardzo powoli, oddalali się od portu.- Pod pokład! - ryknął Wallie.- Wszyscy!Tylko kapitan nie posłuchał rozkazu.Wallie spróbował przejąć od niego ster.Doszło do sprzeczki.Nim rozstrzygnięto sprawę, czarno­księżnicy ponowili próbę.Tym razem strzały padły daleko od celu.Wallie odetchnął z ulgą i wytarł czoło.Szrapnele już nie mogły ich dosięgnąć.Tego dnia szczęście było po stronie szermierzy.Wysoki, ogorzały czarnoksiężnik o krzaczastych siwych brwiach i surowych rysach twarzy musiał w normalnych okolicz­nościach sprawiać imponujące wrażenie.Wallie oceniał, że męż­czyzna jest dobrze zakonserwowanym siedemdziesięciolatkiem.Jeniec poruszył się i jęknął.Wallie rozwiązał mu ręce i zdjął ciężką szatę z niezliczoną liczbą kieszeni, wypchanych tajemniczy­mi przedmiotami.W kusej bawełnianej koszuli, która nie maskowa­ła wydatnego brzucha i nie zakrywała pająkowatych nóg pokrytych żylakami, Siódmy przeistoczył się w żałosnego starca.Na siwych rzadkich włosach zaschła w dwóch miejscach krew, ale nie było wi­dać innych ran.Wallie odział nieprzytomnego w szatę, którą uszyła Lae, przerzucił go sobie przez ramię i wyniósł na pokład.Puls, źrenice.Mężczyzna był w niezłym stanie.Zaczął mru­gać i pojękiwać.Wallie posadził go, opierając o szalupę.Spojrzał na Nnanjiego.Na jego twarzy dostrzegł satysfakcję, którą można by obdzielić zwycięską armię.- Pilnuj go, mistrzu! Jeśli choć na chwilę spuścimy z niego wzrok, wyskoczy za burtę, a chcemy go mieć żywego!Zszedł pod pokład i za chwilę wrócił ze zdobyczną szatą i butelkę wina.Wiatr się wzmógł.Słońce jeszcze balansowało na horyzoncie, zabarwione na czerwono z powodu wulkanicznego pyłu, który unosił się w powietrzu.Cała eskapada zajęła dużo mniej czasu, niż się wydawało.Bohaterowie miewają szczęście! Przypomniawszy sobie, jak blisko Gryfona wybuchł szrapnel, Wallie stłumił w so­bie uczucie triumfu i odmówił w duchu modlitwę dziękczynną.Usiadł obok Tomiyano, naprzeciwko jeńca.Pozostali członko­wie wyprawy paplali i rechotali, ciesząc się ze zwycięstwa.Tylko Doa zachowywała powagę.Przyglądała się czarnoksiężniko­wi i z roztargnieniem czesała mokre włosy, podczas gdy Wallie przesuwał tęsknym wzrokiem po jej cudownych nogach, świado­my, że budzą się w nim pierwotne instynkty.Kobieta dostrzegła zainteresowanie mężczyzny i posłała mu kokieteryjny uśmieszek.Z pewnością nie był szczery, ale Walliemu mocniej zabiło serce.Podał w krąg butelkę wina i zaczął oglądać szatę rozłożoną na deskach.Była przemoczona i cuchnęła zęzą.Nagle jedno z wy­brzuszeń poruszyło się, kiedy go dotknął.Wallie ostrożnie zajrzał do kieszeni, potem sięgnął do środka i wyjął ptaka.- To gołąb.I ma na nodze obrączkę.Obecni wymienili spojrzenia.Wallie włożył ptaka z powrotem do kieszeni i sprawdził następną.- A to co?Siódmy nasadził znalezisko na nos, wzbudzając ogólną weso­łość.Okulary to pierwszy krok ku teleskopom.Wszyscy oczywi­ście musieli je przymierzyć.- A to jest.- Chciał powiedzieć “pióro do pisania", ale nie znalazł odpowiedniego terminu.- Gęsi.pędzelek? W tej butel­ce pewnie jest atrament.Zgadza się!Słowo, którego użył na określenie atramentu, dokładnie ozna­czało wydzielinę ośmiornicy.W tej samej kieszeni znalazł jeszcze kawałki welinu, tak delikatne, jakby je zrobiono ze skóry ptaka.Wallie zaśmiał się pod nosem na wspomnienie dzieciństwa i gwiazdkowych przyjęć, kiedy ojciec chował niespodzianki w cebrze z otrębami.Teraz miał więcej zabawy.- Obiecajcie, że nikomu o tym nie powiecie.Gdy wszyscy zgodnie kiwnęli głowami, Wallie narysował na skrawku welinowego papieru siedem mieczy.- Co to oznacza? - spytał.- Szermierza siódmej rangi - odpowiedział chór głosów.Potem próbował naszkicować gryfona, ale wyszedł mu ciężarny wielbłąd.- A to?Pełną skupienia ciszę przerwał Katanji.- Siódmy miecz?- Tak!Wallie wyjął gołębia z kieszeni i wetknął zwinięty papier za obrączkę.- Poślemy wiadomość do wieży.Ptak wzbił się w powietrze, zatoczył krąg i pofrunął ku Sen.Po chwili zniknął.- Oto jak przesyłają wieści.Atrament pochodzi z kałamarnic.I zostawia ślady na palcach - dodał cierpko, korkując buteleczkę.Przesunął wzrokiem po twarzach.Wszyscy byli pod wraże­niem.Żeglarze uśmiechali się szeroko.Nnanji i Thana poświęca­li sobie coraz więcej uwagi.Tylko Doa wyglądała na podenerwo­waną.Katanji myślał intensywnie, patrząc na pióro i welin [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  •